O wiele łatwiej pisze mi się o rzeczach, które mnie denerwują niż o tych, które mnie cieszą, chociaż tych drugich jest zazwyczaj więcej. Parafrazując Tołstoja, Wszystkie uszczęśliwiające rzeczy są do siebie podobne, każda unieszczęśliwiająca rzecz unieszczęśliwia na swój sposób. Czasami jednak czuję się jakbym kreowała Otchłań Rozpaczy. Także dzisiaj nie będzie niczego denerwującego. Poza mną 😉
Pozostając w literackich klimatach, Vonnegut wspominał o swoim wuju Alexie, który nauczył go bardzo ważnej życiowej zasady. Kiedy coś idzie dobrze, należy to zauważyć i docenić. Chodziło mu o zupełnie małe rzeczy, na przykład picie lemoniady w gorące popołudnie, dochodzący z piekarni zapach chleba, wyprawę na ryby dla czystej przyjemności czy słuchanie jak ktoś dobrze gra na pianinie. Wuj namawiał, żeby w takich momentach mówić na głos „jeśli to nie jest miłe, to nie wiem co jest”.
W myśl zasady wuja Alexa Vonneguta, dzisiaj przypominam sobie przechadzanie się po mojej ulubionej paryskiej dzielnicy w moich ulubionych ubraniach. A także totalnie wyluzowane wielkanocne śniadanie, które przygotowaliśmy z Ellem i podczas którego mogliśmy delektować się galaretą, pierwszy raz przyrządzoną samodzielnie. Nie spaliśmy pół nocy ze strachu czy się zsiądzie. Zsiadła się.
Jeśli to nie jest miłe, to nie wiem co jest.