Ogólnie jestem jak najbardziej za tym, żeby walczyć ze swoimi słabościami i lękami, żeby stawiać przed sobą wyzwania, pokonywać demony i próbować być coraz lepszym. Generalnie zgadzam się, że to poza strefą bezpieczeństwa kryją się najbardziej ekscytujące rzeczy i momenty. I że jeśli zaczyna się myśleć, że wszystko jest do osiągnięcia zamiast o przeszkodach ku wymarzonym celom, to łatwiej jest ruszyć z kopyta i zrobić coś fajnego.
Ale raz na jakiś czas lubię zakopać się w strefie bezpieczeństwa. Z miłym kocykiem, ciepłą herbatą i czymś do czytania lub oglądania. Na chwilę zapomnieć o wszystkim czym chcę być i z czym muszę walczyć i po prostu być sobą, bez rozmyślania o tym kim jestem. Bo strefa bezpieczeństwa to w końcu strefa bezpieczeństwa, w której jest ciepło, miło i kucycznie. I jeśli nie zamykam się w niej na wieki wieków, tylko raz na jakiś czas na weekend, to pozwala mi się zregenerować i zebrać siły do dalszej walki.
W ten weekend będę się turlać w swojej normalności i przeżywać rumianek, drzewo za oknem czy nawet tego wstrętnego kota, co zjada okoliczne ptaki. W następny, kto wie, może opanuję świat.