Kilka minionych dni spędziłam w Derbyshire, krainie Pana Darcy z Dumy i Uprzedzenia. Nie był to niestety urlop, a służbowe korpo-szkolenie dotyczące pracy w zespole. Połączone z rozwiązywaniem zagadek, chodzeniem po górach i odkrywaniem prawdy o sobie. Wiecie, jak w tym opowiadaniu Stephena Kinga, o chłopcach, którzy wybrali się na poszukiwanie zwłok, a odnaleźli siebie.
Szkolenie bardzo mi się podobało. I tylko trochę powątpiewam w zasadność wysyłania mnie na podobne imprezy przez firmę. Bo oto teraz absolutnie nie mam ochoty do niej wracać. Poniżej przedstawiam Wam wnioski, do których doszłam wśród skał i wrzosowisk.
1. Nie jestem malkontentką, tylko Ewaluatorem.
Teoria Ról Zespołowych Belbina zakłada istnienie dziewięciu ról zespołowych. Według testu na osobowość zdecydowanie posiadam przewagę cech Ewaluatora (z domieszką pracowitego Implementera i twórczego Kreatora). To znaczy, że kiedy wszyscy zastanawiają się już jakie wakacje zarezerwują sobie za premię i ile drinków z palemką mogą wypić, zanim zrobi im się niedobrze, ja szukam dziury w całym i wynajduję powody, dla których wszystko legnie w gruzach, a premii starczy im najwyżej na bilet do ZOO. Zawsze myślałam, że jestem po prostu mrocznym potworem, ale Ewaluator, to brzmi dumnie!
2. Kiedy myślisz, że ludzie Cię nienawidzą, prawdopodobnie Cię nie nienawidzą.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że są po prostu głodni, zmęczeni, smutni, na diecie albo czegoś im się nie chce. Zatem chrzań to, rób swoje i nie ekscytuj się ich reakcjami. Istnieje też prawdopodobieństwo, że rzeczywiście Cię nienawidzą. Tym bardziej chrzań to. Bo co Ci zrobią?
3. Nigdy nie oferuj więcej, niż wymagają
Raz na jakiś czas popełniam ten karygodny błąd i z własnej woli oferuję pomoc przy jakimś projekcie lub zajęcie się organizacją jakiegoś wydarzenia. Bo jestem idealistką, myślę sobie, że w życiu trzeba wykazywać się inicjatywą, pomagać sobie nawzajem i tak dalej, bla, bla, bla. Tego uczą piękne książki, to widzę w pięknych filmach.
No więc bzdura. Za każdym razem w chwilę po zaoferowaniu pomocy okazuje się, że nagle wszystko jakoś tak wyszło, że ta pomoc będzie mnie boleć. Absolutnie zawsze. Właściwie nie nauczyłam się tego w Derbyshire, tylko po raz kolejny potwierdziłam swoje przypuszczenia. Czasem myślę, że nigdy się tego tak naprawdę nie nauczę.
4. Organizator musi mieć twardą dupę i anielską cierpliwość.
To tak odnośnie punktu wyżej.
5. Przejście dwudziestu kilometrów jest doraźnym lekiem na depresję.
Gdybym tylko codziennie mogła chodzić dwadzieścia kilometrów po górach, byłabym szczupła i szczęśliwa. To znaczy teoretycznie nikt mnie nigdzie nie trzyma na siłę, nie przykuwa mnie kajdankami do kaloryfera i nie przystawia lufy do skroni. Gdybym porzuciła całe dotychczasowe życie, plany na przyszłość, przyzwyczajenia, karierę, lajfstajl, faceta, znajomych, szafę i w ogóle wszystko, mogłabym chodzić codziennie dwadzieścia kilometrów po górach. I utrzymywać się z, nie wiem, śpiewania owcom?
I tylko gdzieś tak w oddali pojawia się nieprzyjemna myśl, że po miesiącu by mi się znudziło.
6. Milczenie jest słabą stroną owiec.
Zwłaszcza nocą. Zwłaszcza, kiedy wracasz ciemną, nieoświetloną aleją prowadzącą z pubu w miasteczku do ośrodka szkoleniowego. I nagle całe stado myśli, że chcesz je zjeść i beczy rozpaczliwie. To beczenie owiec w ciemności jest teraz jednym z moich najbardziej przerażających wspomnien. Nie dziwię się Clarice Starling, że chciała je uciszyć.
7. Większość UK jest fajniejsza od Londynu.
Pod względem urody, widoków, ludzi. Ale głównie w Londynie jesteś w stanie dostać pracę. I nie przejmować się, że umrzesz z głodu, jeśli któregoś dnia ją stracisz.