Photos by Kurt Langer
Dzisiejsze zdjęcia są zrobione z zaskoczenia przez nieznajomą mi osobę. Otóż wracałam z sesji u Innesa, która jak wiadomo miała być ostatnią. Wyszłam z domu ubrana pięknie i lirycznie, targając walizkę z kilkoma zmianami ubrań, żeby wycisnąć z mego soki twórcze do granic możliwości. Oczywiście Szkocja to Szkocja, tam słoneczne popołudnie i tak kończy się burzą, więc przed powrotem do domu zmieniłam piękną liryczną spódnicę i piękne liryczne pantofle na coś,co miało szansę przetrwać deszcz. Oczywiście mundzioł to mundzioł i zapomina parasola mimo sprawdzania prognozy na BBC co pół godziny (wiedza to potęga sama w sobie, nie musi mieć zastosowania w praktyce). Innes zaopatrzył mnie w parasol przeznaczony do wyrzucenia przed przeprowadzką i zadowolona z siebie ruszyłam w drogę. Nagle znienacka przypadkowy przechodzień zaczął robić mi zdjęcia. Zanim się zorientowałam uchwycił moją codzienną minę 'na Lucjusza Malfoya’. Tak, Drogi Czytelniku, chociaż jak wiadomo jestem osobą nadzwyczaj przyjazną, miłą i radosną (khem) to przemierzając samotnie ulice miast i miasteczek moja twarz staje się twarzą śmierciożercy. Nie wiem dlaczego. Jakoś tak.
Przy okazji przechodzień okazał się fotografem z Nowej Zelandii, który uznał, że scena jest niezwykle glaswegiańska i oddaje charakter miasta.Koniec końców przeleciał pół świata, żeby zostać moim paparazzi. Czuję się wyjątkowa jak Harry Potter 😉
English: These photos are quite special since they were taken by a random passerby who turned out to be a photographer from New Zealand. Apparently the scene was very Glaswegian. I guess add tones of rain to anything and it’s always gonna look Glaswegian 😉 I felt very much like a Hollywood actress chased by a paparazzi. Not a bad feeling at all. Many thanks for sending me these photos.
Pardon my Lucius Malfoy-like expression, this unfortunately is my everyday face when I am wandering the streets of towns and cities. I prefer it to my smiley face which reminds me of a dementor.