Stylizacja to okropne słowo, prawda? Generalnie się nie stylizuję. Najczęściej po prostu się ubieram, w mniej lub bardziej przypadkowe/czyste/pogniecione rzeczy. Zresztą, już kiedyś na ten temat pisałam.I tak jak zawsze wzbraniam się przed szumnym określaniem jakichkolwiek zestawień tekstylnych, w których pokazuję się publicznie, tym razem przyznaję bez bicia, to co mam na sobie jest stylizacją pełną gębą. Ba, spodnie kupiłam nawet specjalnie do zdjęć. Chociaż nie mogę doczekać się jak zestawię je z T-shirtem i wełnianą czapką…
Skąd nagła zmiana podejścia? Mój dziewiczy występ w charakterze plebsu na pokazach podczas London Fashion Week wymagał w końcu jakiegoś wysiłku. Nie mogłam w końcu tak po prostu się ubrać. Na Fashion Week nawet plebs się stylizuje. A właściwie zwłaszcza plebs, bo jeśli chcesz wyróżnić się z tłumu to albo musisz być Alexą Chung, albo wyglądać jak Pokémon. Ale o tym i o innych moich przemyśleniach na temat świata mody już wkrótce. Będzie też trochę zdjęć z pokazów. Dzisiaj w roli głównej stylizacja. W końcu nie po to się stylizowałam, żeby potem nie zaprezentować faktu posiadania ubrań na blogu.
Nie wyróżniałam się zupełnie, nikt się mną nie zainteresował, ale czułam się laszczo niczym zwinna pantera polująca w dżungli na puchate kapibary. Oczywiście na tyle, na ile pantery polują w ogrodniczkach. Mission completed.