Jedną z wielkich zalet mieszkania w Londynie jest Eurostar, który pozwala wyrwać się z Londynu i po chwili znaleźć w Paryżu. Chwila to oczywiście umowna jednostka czasu, niemniej jednak do Paryża jest z Londynu bliżej niż na przykład do Edynburga, a pociągi jeżdżą tak samo często.
Mam szczęście mieszkać blisko dworca St Pancras, niecałe dwadzieścia minut na piechotę. W opcji na bogato, metrem, to jakieś cztery minuty. Niekoniecznie lubię się ruszać z kanapy do łazienki czy sypialni, a jeśli karta płatnicza leży w pokoju obok, to pewnie przez tydzień nie opłacę rachunków. Nietrudno zrozumieć ogrom tego szczęścia. Docieram sobie spokojnym spacerem do odprawy celnej, a metr dalej jestem już praktycznie we Francji, która ma swoją małą londyńską enklawę w dworcowej poczekalni. Wszyscy wydają się od razu bardziej eleganccy i tacy ą i ę, a obsługa baru mówi z francuskim akcentem i łypie groźne. Wszyscy łypią groźnie, albo patrzą na siebie nawzajem jak Malfoy na szlamy. Czuję się jak w domu.
Tak jak nie znoszę samolotów, w których każda podróż zaczyna się od przygotowania do śmierci (jak zachować się podczas wodowana i gdy ciśnienie w kabinie gwałtownie spadnie…), tak kocham pociągi. Jest dla mnie coś romantycznego w sunięciu po torach, w kuszetkach, w pociągach wyjeżdżających nieprzyzwoicie wcześnie, w dziwnych personach napotykanych podczas podróży, nawet w karaluchach pojedynkujących się z Tobą na spojrzenia w pociągu do Lwowa. Wszystko, co by przerażało, irytowało lub oburzało w samolocie, w pociągu jest ciekawe i słodkie. A w Eurostarze już w ogóle. Gdyby Eurostar był rasą w Śródziemiu, byłby elfem. Nie jeżdżą nim podejrzane typy, sąsiad z siedzenia obok to porządny człowiek, zblazowany przynajmniej tak samo jak Ty, a często bardziej, dzieci nie krzyczą, nikt nie słucha głośno muzyki i nie łazi w tę i z powrotem. Najlepiej w ogóle nic nie mówić i oddać się lekturze. Byle nie jakiejś podłej i popularnej. Niech to będzie przynajmniej Proust.
Czasem pociąg utknie w szczerym polu. Francuskie portale przez kolejne dwa dni zamieszczają potem tego newsa na pierwszej stronie. Rzeczywiście, utknąć z Proustem w polu to pewna niedogodność. Wszyscy pasażerowie gniewają się wtedy bardzo i wydają z siebie westchnienia pogardy. Niczym zdenerwowane jamniki. Wzdychają tak i zasypiają, budzą się i znów fukają. To najcichsza furia świata.
Na Gare du Nord, na który dotaczamy się grubo po drugiej w nocy, czeka kolejna niespodzianka. Przepiękne pudełka, które wyglądają, jakby zawierały coś wspaniałego. Widząc je z daleka byłam pewna, że ci francuscy burżuje w ramach przeprosin za opóźnienie wręczają nam wszystkim, jamniczym braciom i siostrom w niedoli, nowiutkie telefony. Lecz nie. Podarowują nam coś o wiele lepszego – rozczarowanie. Ciężko mi sobie wyobrazić bardziej rozczarowującą zawartość. To jest symfonia rozczarowania.
Na szczęście na dokładkę do jabłkowego purée dostaję też darmowy bilet w dwie strony na kolejną wyprawę Eurostarem. Wieczny życia krąg.