Nie bójmy się tego powiedzieć – ogólnie to bywam straszną damulką. Jestem w stanie nosić średnio wygodne rzeczy, bo uznaję, że dobrze wyglądają, że pasują do wizji siebie, którą pieczołowicie pielęgnuję w głowie. I mi w tej głowie wygodniej jak czuję się ładnie niż by mi było w wygodnych tramposzach zamiast na przykład obcasów.
W tym moim małym światku tkwię sobie, spacerując po wsi w botkach na obcasie, spędzając większość życia w sukienkach i hartując kolana. Przy czym właściwie im lżej się ubieram tym mniej choruję, więc może w tym szaleństwie jest metoda.
Czasem jednak i mnie coś tknie. Najczęściej, kiedy widzę to na szałowo wyglądających osobach. I jeśli są dostatecznie szałowe i jeśli widuję coś wystarczająco często, to bywa, że chcę to mieć nawet jeśli jest, nie bójmy się tego powiedzieć, WYGODNE. A nawet PRAKTYCZNE.
W „Ojcu Chrzestnym” jest opisany moment (zobrazowany również w filmie), w którym Michael Corleone zakochuje się w swojej pierwszej żonie. Ukrywa się wtedy na Sycylii i poznaje przypadkowo miejscową dziewczynę Apollonię. I czuje się jakby spadł na niego grom z jasnego nieba. Tak czułam się, kiedy pierwszy raz zobaczyłam na ulicy różowego Kånkena. A potem kolejny raz, kiedy zobaczyłam pomarańczowego, granatowego, żółtego i czarnego. W tej chwili widuję przynajmniej trzy Kånkeny dziennie. Londyn się zakochał. Ja też.
Próbowałam sobie wyperswadować tę miłość. Od drugiej klasy liceum nie nosiłam plecaka. Ciężkie książki urywały mi rączki vintage toreb, ale stylówa była stylówą. I nagle to. Kolorowe. Wygodne. Praktyczne. Z głupią ceną. W końcu się skusiłam. I wpadłam jak śliwka w kompot.
Kånken jest tak lekki, że czasami zapominam, że mam go na plecach, panikuję i szukam gdzie się zgubił. Jest tak wygodny, że przechodziłam z nim cały urlop w Gdańsku. Łącznie z wizytą u kierowniczki lokalu, w którym organizuję wesele. Pojechałam z nim do Paryża. Do Paryża! I poważnie rozważam zabieranie go do pracy. Jeśli mogę być szczera, to mam ochotę śpiewać mu kołysanki na dobranoc i całować przed snem.
Mieści się w nim aparat i dodatkowy obiektyw i portfel i kosmetyczka i torba kiełbas i mapa i trzy książki i tysiąc atletów i tysiąc kotletów i wciąż nie jest wypchany ani ciężki. I wciąż jest słodki.
Wciąż uważam, że cena jest nieco głupia. Ale jeśli ma się opcję, że można, to warto. No i lepsza jedna rzecz, którą chce się całować przed snem niż trzy rzeczy rzucone na dno szafy. Tak myślę.
|ZALETY|: Lekkość. Wygoda. Lekkość. Piękno. Dobro. Lekkość.
|WADY|: Wybór kolorów. To pozorna zaleta, ale bądź tu człowieku mądry i wybierz jeden. Mój kolor niestety dość szybko się brudzi. Nie mieści się też do środka laptop innej firmy niż Apple…
PS Recenzja NIE JEST wynikiem żadnej współpracy. To czysta miłość.