Opuszczając Londyn i udając się w nieco bardziej odległy zakątek Wielkiej Brytanii można odnieść wrażenie, że ludzie nagle stają się milsi. Moja własna teoria zakłada, że im dalej na północ, tym gatunek ludzki lepszy i akcent bardziej seksowny. Zatem Midlands są całkiem przyjemne, Yorkshire jest przeurocze, ze swoim odwiecznym zwracanie się do Ciebie per „love” czy w końcu Szkocja – kraina mlekiem, miodem i whisky płynąca, gdzie w tak niebezpiecznym przecież Glasgow człowiek na ulicy nazwie Cię przyjacielem („pal”). Nigdy nie zapomnę dżentelmena pod krawatem, który późnym wieczorem wyszedł z taksówki w Edynburgu, tylko po to, żeby upewnić się, że się nie zgubiłam.
A w Londynie? Nie z nami takie numery.
Takie smutne wynurzenia towarzyszyły nam w pracy podczas wspólnego lunchu. Siedzieliśmy sobie w szóstkę w pubie i żaląc się, że miasto jest takie, owakie, złe i niedobre. Żadnego „love”, żadnego „pal”, czasami nawet człowiek nie przeprosi, że żyje, kiedy się na niego niechcący wpadnie, a odburknie coś pod nosem i rzuci SŁOWO NA F.
Zaraz potem przeszliśmy na temat ludzi, którzy w metrze na schodach ruchomych tarasują pas szybkiego ruchu, stają u ich podnóża zastanawiając się nad sensem życia lub, co najgorsze, idą nie tą stroną korytarza, co należy. W grupie. Szczury nie ludzie. Lub jeszcze gorzej. TURYŚCI. Rzucone w ich kierunku „Excuse me” brzmi agresywniej niż najgorsza obelga. Gorsze od nich jest tylko metro, na które trzeba czekać dłużej niż trzy minuty. To szatański pomiot, który śmieje Ci się w twarz. Co tam śmieje, wręcz pluje. Albo ta dziewczyna, która stoi przed Tobą w godzinach szczytu, umywszy uprzednio włosy intensywnie pachnącym szamponem. W ścisku Twój nos ląduje w jej włosach. Jak żyć, jak tak można, złości się W.
Ktoś zauważa, że podobno są na świecie miasta, w których zbieganie po schodach ruchomych jest źle widziane. Są nawet takie miasta w Wielkiej Brytanii. Jakby o tym pomyśleć to wszystkie poza Londynem. I nagle okazuje się, że w towarzystwie siedzi tylko jedna osoba urodzona na miejscu. I nawet nie jeździ metrem.
Szef śmieje się pod nosem. To kto jest taki niedobry, kto tak niegrzecznie biega i potrąca ludzi na schodach i nie roztacza wokół siebie aury miłości do bliźniego? No my. Usta wyginają się w podkówki niczym u niegrzecznych przedszkolaków.
Według miejskiej legendy w ściekach pod Nowym Jorkiem żyją aligatory. Według „Nigdziebądź” Neila Gaimana gdzieś w zakamarkach metra, w ciemnych tunelach, o których nie chcą pamiętać nawet w alternatywnej rzeczywistości, czai się Londyńska Bestia. W alternatywnej rzeczywistości być może jest jakaś jedna wielka bestia. W naszym wymiarze te bestie są mniejsze. Z tym, że są ich miliony.
|zdjęcia: Katarzyna Terek|