| Wpis jest wynikiem współpracy z Wydawnictwem Otwartym |
Nie będę ukrywać, że literatura młodzieżowa to nie jest gatunek, po który sięgam często. I nie dlatego, że coś mi w nim nie odpowiada, po prostu mam swoje lata. Obawiam się, że bardziej ze mnie Anna Karenina niż Kitty Scherbatsky. Dlatego kiedy w ręce trafiła mi książka “Eleonora i Park” nie spodziewałam się po niej zbyt wiele. A potem pod kocykiem, z herbatą i wypiekami na twarzy śledziłam losy zakochanych nastolatków. Czasem miło się pomylić.
Lektura “Eleonory i Parka” to dobry sposób właśnie na przypomnienie sobie jak to jest mieć naście lat, kiedy wszystko przeżywasz głębiej i mocniej, kiedy wydaje się, że absolutnie nikt Cię nie rozumie a problemy urastają do rangi cichych katastrof, od których nie ma ucieczki. Wielokrotnie kwestionowałam posunięcia Eleonory i zastanawiałam się jak może podejmować takie a nie inne decyzje. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że dorastający umysł ma tendencję do pewnego masochizmu, dramatu i szamotania się. A kiedy do tego nie ma wsparcia ze strony najbliższych, a każdy powrót do domu wiąże się ze strachem, już samo normalne funkcjonowanie jest sztuką.
W pewien sposób sytuacja Eleonory wydaje mi się straszniejszą rzeczywistością niż wszelkie walki z Voldemortem, przedwiecznymi wampirami czy inne Igrzyska Śmierci. Mniej straszne wydaje mi się bohaterskie stawianie czoła wrogom niż chowanie się po kątach przed pijanym ojczymem, tulenie zasikanego ze strachu rodzeństwa i egzystencja w świecie, w którym dorośli na każdym kroku udowadniają, że nie można na nich liczyć. Przede wszystkim dlatego, że Voldemort ani wampiry nam nie grożą, a to co spotyka Eleonorę absolutnie tak.
Inną zaletą książki są postaci szkolnych prześladowców, które są odświeżająco dynamiczne. Z jednej strony wyśmiewają się z siebie nawzajem i dokuczają Eleonorze, z drugiej, kiedy trzeba zachowują się przyzwoicie. Kieruje nimi zazdrość, głupota, nuda, niespecjalnie okrucieństwo.
Książka zawiera też zaskakująco dużo…momentów. Takich, no wiecie, no momentów. Opisanych o wiele delikatniej niż w innych książkach, które czytam dla momentów (na przykład cyklu o Sookie Stackhouse nie ma czytać z jakichkolwiek innych powodów niż jej interakcje z mężczyznami), ale niemniej ekscytujących. I czytam i myślę, że to trochę dziwne, że dorosła baba czyta z wypiekami na twarzy jak szesnastolatki się całują na kanapie kiedy rodziców nie ma w domu i czy to aby na pewno jest dla nastolatków? Ale, kurczę, kiedy ma się szesnaście lat to żyje się od klasówki do klasówki i od momentu do momentu. Śmieszne, jak to się szybko zapomina i jak łatwo przychodzi moralizowanie.
No i jeszcze jedna zaleta – nawiązania kulturowe. Przede wszystkim w dziedzinie muzyki i komiksu, ale nie tylko. Utwory, których słuchają Eleonora i Park to przegląd pozycji obowiązkowych dla udręczonych (nie tylko nastoletnich) dusz. Jeśli ktoś ma ochotę zachęcić młodsze rodzeństwo czy kuzynostwo do sięgnięcia po dobrą muzykę, podsunięcie tej książki może być dobrym sposobem.
Co powiedziałabym Eleonorze? Wytrzymaj, shit happens, kiedyś będzie łatwiej. I wcale nie jest tak, że nie możesz wyjść za mąż za swoją szkolną miłość…Aha, jeszcze jedno. Jak, do diabła, można nie lubić Sex Pistols?!
Książka do kupienia TUTAJ.