Cztery lata temu napisałam tekst, który na ówczesne standardy tego bloga bił rekordy popularności pod względem odsłon i komentarzy. Uważałam wtedy, że nigdy wcześniej nie ubierałam się równie dobrze. Powiedzmy sobie szczerze, że większość zdjęć z tamtego okresu w najlepszym wypadku nie robi na mnie obecnie wrażenia. Na widok innych mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale czułam się odpowiednią osobą do pisania swoich dekalogów mody.
Cztery lata później jestem w zupełnie innej sytuacji życiowej, zawodowej i finansowej (co sprowadza się w skrócie do tego, że nie jestem już biedną studentką) i, jak zawsze, uważam, że nigdy wcześniej nie ubierałam się tak dobrze jak teraz. Część z zasad sprzed kilku lat zastąpiłabym innymi, a nawet te, z którymi się zgadzam napisałabym na nowo. Moda (w odróżnieniu od stylu) obchodzi mnie w dużo mniejszym stopniu, zmieniły mi się też nieco priorytety. Z zatrważającą przewagą podejścia “jak robić, żeby się nie narobić, a dobrze wyglądać”. I piszę swój dekalog od początku. Żeby za cztery lata spojrzeć na niego i przepisać po raz kolejny.
I. Czcij sylwetkę swoją
Tutaj bez zmian. Znajomość walorów własnej sylwetki to podstawa. Alexa Chung twierdzi, że jej kultowy styl to nic innego jak próba noszenia się tak, by jej chude nogi i brak piersi prezentowały się dobrze. Jak się prezentują każdy widzi, wiele kobiet dałoby się pokroić, żeby prezentować się jak Alexa z jej “wadami”. Przy czym słowa Alexy powinny sobie wziąć do serca jej fanki i naśladowczynie, które nie mają chudych nóg i mikrej klatki piersiowej.
Przyznam, że odkąd zdjęcia mojej osoby przestały być elementem każdego wpisu, częściej czuję się dobrze w swojej skórze i nie analizuję każdego elementu ciała porównując go do odpowiedniego elementu Anji Rubik. Rzadziej niszczę sobie nastrój wychodząc na zdjęciach jak koczkodan, bo po prostu rzadziej robię zdjęcia, a to co mam na sobie interesuje mnie jedynie jako jeden z elementów fotografii. Ale i tak stronię od długości midi, która masakruje moje łydki. Noszę ją tylko z bardzo wysokimi obcasami. Czyli prawie w ogóle. Uważam, że jeśli już coś warto u mnie podkreślać, to raczej nogi, a z pewnością nie talię. I czasem z zazdrością patrzę na koleżanki w midi i w obcisłych sukienkach. Ale za to patrząc na siebie dość rzadko widzę Pokemona.
II. Na różne okazje zakłada się różne ubrania
To może być kontrowersyjny punkt, ale trudno, przeżyję. Wiem, że nie każdy chce mieć wielką szafę, wiem, że nie każdego stać na mnóstwo ubrań, ale zastanawia mnie zawsze kiedy widzę takiego delikwenta, czyli właściwie codziennie, dlaczego ludzie idąc ulicą w środku miasta chcą wyglądać jakby byli na wyprawie arktycznej. Ja wiem, że komfort, że wygoda. Mnóstwo ubrań jest wygodnych nie będąc z goretexu. Nazwijcie mnie pustakiem, ale nie rozumiem chodzenia do kościoła w adidasach. Albo dlaczego ludzie idą na spotkanie z prezydentem w swetrze z golfem. Tu już nawet pieniądze nie są specjalnym usprawiedliwieniem, bo myślę sobie, że gdybym szła na spotkanie z prezydentem, królową czy innym Tuskiem to nawet posiadając jeden sweter z golfem postarałabym się przynajmniej pożyczyć coś bardziej odpowiedniego.
Są ubrania do miasta, na plażę, na wyprawę polarną, na konia, na wojnę, na operację i tak dalej. Kurtka puchowa na każdą okazję to nieszczególna nonszalancja.
III. Nie ma czegoś takiego jak obciach
To znaczy jest, jeśli nie myśli się o tym jak się wygląda i idzie po ziemniaki w sportowych skarpetkach i klapkach Kubota. Chociaż ziemniaki to ziemniaki, wybaczą. Nie znoszę jednak wszelkich nakazów, zakazów i wyśmiewania się ze skarpetek do sandałów, bo wszystko naprawdę zależy od osoby i jej stylu. Mam też wrażenie, że najwięcej o obciachu mają do powiedzenia osoby nieszczególnie odważne.
IV. Lepiej kupić jedną dobrej jakości drogą rzecz niż pięć tanich substytutów
To jest ciężki w realizacji punkt, ale za każdym razem, kiedy mi się to udaje, przekonuję się, że było warto. Psychicznie ciężej jest wydać dużą sumę, przynajmniej mnie jest ciężej, niż wiele razy wydać sumę mniejszą. Trudniej planować duże zakupy i wydatki niż regularnie poprawiać sobie nastrój. Ale o wiele przyjemniej nosić coś z miłością i być zadowolonym z idealnego zakupu, niż rzucać kolejną rzecz na dno szafy.
Gdyby zsumować roczne wydatki na ubrania i zamiast dzielić je między mnóstwo rzeczy podzielić je na, powiedzmy, pięć rzeczy, to okazałoby się nagle, że dobre drogie rzeczy wcale nie są poza zasięgiem.
Przy czym idealistycznie utożsamiam tutaj jakość z ceną. Nie zawsze tak jest, chociaż jednak za jakość często trzeba zapłacić.
V. Wyprzedaże się nie opłacają
Ten punkt jest naturalnym przedłużeniem poprzedniego. Wielokrotnie łapałam się na myśleniu, że nie kupię przecież tej sukienki, bo mnie nie stać na takie drogie rzeczy, a potem wydawałam niemal tyle samo na trzy inne sukienki z przeceny, bo przecież są tanie. A do tego jeszcze koszulkę, spodnie, torebkę i szalik. Bo tanio. Koniec końców wydawałam więcej pieniędzy na rzeczy, które podobały mi się mniej.
Jeśli nie kupiłabym danej rzeczy w jej oryginalnej cenie, to znaczy, że tak naprawdę jej nie chcę. Wyprzedaż sprawia, że wpadam w szał i zagarniam z wieszaków ubrania, na które inaczej bym nie spojrzała, bo nie są w moim stylu. Tańsze nagle stają się bardziej atrakcyjne. Poza tym widząc rzędy ubrań czuję niezdrową ekscytację z polowania na okazję i wygrzebywania najlepszych okazji. Dziękuję, przyjdę kiedy indziej.
VI. Zestawy bezpieczeństwa
Uwielbiam to uczucie, kiedy nie muszę myśleć co na siebie włożyć, bo czeka na mnie ulubiona koszula z ulubionym swetrem i dowolnym dołem. Albo ta sukienka, w której zawsze wyglądam dobrze i która ze wszystkim pasuje. Najpiękniej jest latem – bielizna, sukienka, baletki i ruszam ku przygodzie. Marzę, by cała moja szafa składała się z takich zestawów.
Podstawową zasadą do osiągnięcia tej nirwany jest posiadanie ubrań, których nie trzeba prasować. Wszystko co wymaga prasowania jest złem i przeszkodą na drodze do szczęścia.
VII. Pierwsze wybieram buty
Wyboru dokonuję na podstawie planu na dany dzień. Kiedyś nie przeszkadzało mi pokonywanie kilometrów w szpilkach, ale starzeję się i już nie mam motywacji. Poza tym wiem, że w delegacji na pewno będę biec na pociąg.
VIII. Komponując strój myśl o postaci, którą chcesz być tego dnia
To był najlepszy punkt poprzedniego zestawienia i właściwie wciąż się z nim zgadzam. Tyle, że może postaci, którymi chcę być są mniej fantazyjne. W końcu i tak co miesiąc trzydzieści osób wchodzi tutaj po haśle “żona Thranduila”, więc jakiej jeszcze fantazji mi trzeba.
Mam zatem zbroje na spotkania biznesowe, zwiewne sukienki, kiedy czuję się kobieco, puchate swetry na mrozy i chandrę, kolory na radosne dni i tak dalej.
IX. Nie kupuję w internecie
Na studiach przeszłam przez szał zamawiania na ASOSie. Paczki przychodziły dniem i nocą. Szalałam na przecenach, podczas których ceny spadały o 70%.
Od kilku lat te zakupy drastycznie się ograniczyły. Z jednej strony po prostu wolę inaczej spędzać czas niż oglądając sukienki. Ale też za każdym razem, kiedy jednak kupuję coś w internecie, kończy się na odesłaniu tego z powrotem i tylko muszę nachodzić się na pocztę. Na zdjęciu nie widzę jakości, na modelce wszystko wygląda zawsze idealnie, kiedy przychodzi co do czego to zawsze kończę z produktem, którego nie kupiłabym w sklepie.
X. Mniej znaczy więcej
Mam teraz taką szaloną fantazję. Gdybym pozbyła się wszystkim ubrań, które trzymam, bo darzę je sentymentem, bo są ładne, bo może kiedyś je założę, moja szafa byłaby malutka, zawsze wiedziałabym co gdzie jest i miałabym idealny porządek. Byłabym wolna jak nigdy dotąd.
Ta sama zasada tyczy się makijażu. Zarówno pod względem zawartości kosmetyczki jak i rzeczy nakładanych na twarz.
Może kiedyś.
Jakie są Wasze zasady? Czym się kierujecie?
|zdjęcia: z mojego instagrama |