Siedzę sobie z herbatą pod kocem, tysiąc sześćset kilometrów od mojego dawnego liceum. Dziewięć lat i dziewięć kilogramów temu o tej porze szykowałam białą koszulę, kupioną za 39 złotych na stoisku na Gildii obok Targu Siennego w Gdańsku, która była czymś pomiędzy bazarem a galerią handlową. Pewnie się wtedy denerwowałam. Dziś po białej koszuli i po Gildii ani śladu.
Pamiętam, jakie buty miałam na sobie tamtego dnia. Oraz następnego. Nie do końca pamiętam swoje wyniki, gdy było już po wszystkim. Z pisemnego angielskiego i historii byłam najlepsza w klasie, a z języka polskiego nawet i w szkole, z czego się wtedy bardzo cieszyłam. Jakbym odkryła sens życia. Przez jedną minutę obchodziło to cały mój świat. Oprócz samego momentu dostania się na studia te wyniki nie miały już nigdy żadnego znaczenia. Oryginał mojego świadectwa maturalnego wciąż jest na UJ. W Wielkiej Brytanii jakoś nikt nigdy się nim nie interesował, a podczas ostatniego pobytu w Krakowie miałam do roboty lepsze rzeczy niż chodzenie po dziekanatach. Między innymi picie whisky.
Dziewięć lat temu po napisaniu egzaminów spierałam się z mamą o wyjazd do Glasgow. Dużą motywacją był chłopak, który jechał do Edynburga. Mama twierdziła, że to irracjonalny pomysł, w przeciwieństwie do statecznego Krakowa. Tonący brzytwy się chwyta, chodziłam do kościoła i modliłam się do Matki Boskiej, żeby wszystko się udało. Za kilka miesięcy bierzemy ślub. Na dzień dzisiejszy nie wiem czy wierzę w Matkę Boską, ale się staram. Kto wie, czy wtedy mi nie pomogła. Na pewno pomaga mi się uspokoić podczas lotu samolotem. Choćby dla tych momentów warto mieć wątpliwości.
Dziewięć lat temu byłam zdenerwowana, ale nie bardziej niż przed pierwszym egzaminem na studiach. Mniej niż przed obroną pierwszej części magisterki, chociaż do odpowiedzi na pytania o podróżujących po XV-wiecznej Europie rycerzach przygotowywałam się dłużej niż do wszystkich egzaminów maturalnych razem wziętych. W końcu mniej niż przed którąkolwiek z rozmów o pracę, jakie miałam okazję odbyć. Otrzymanie oferty jest o wiele bardziej wyrafinowanym procesem niż rozgryzienie jakiegokolwiek klucza maturalnego. Jestem przekonana, że moje ewentualne przyszłe rozmowy o pracę wciąż będą bardziej stresujące niż egzamin z polskiego, francuskiego czy historii.
Mniej więcej w tamtym czasie po raz ostatni widziałam się z moim ojcem. Oraz z innymi osobami, które wtedy uważałam za niezwykle ważne. Przez dziewięć lat zdążyło umrzeć kilkoro moich nauczycieli. I jeszcze więcej życiowych dogmatów, w które wierzyłam. I to wszystko było naprawdę o wiele cięższe niż wysiedzenie na kilku egzaminach. I nie do końca dało się na to przygotować.
Matura to dopiero początek. Początek Twojego życia. Początek wszystkiego. Jeśli masz ją za sobą, dobrze o tym wiesz. Jeśli czeka Cię jutro, to powodzenia. Wszystko będzie dobrze. Wcześniej albo później. Serio, zawsze jest.