Bycie osobą urodzoną na przełomie wieków, a nawet tysiącleci bywa chwilami niezwykle ekscytujące. Obserwujemy bowiem totalną zmianę ludzkiej mentalności (ja chwalę sobie liberalizację obyczajów, choć nie musisz się ze mną zgadzać), cały nowy świat technologii, a na naszych oczach fantazje z powieści i filmów sci-fi sprzed dekad stają się rzeczywistością. Niektóre. Większość na szczęście nie.
Pamiętam gry telewizyjne wgrywane z kaset, pamiętam Windows 3.1 i internet przez telefon. Czasy kiedy discman był szpanem oraz czasy, kiedy szpanem była empetrójka. W ciągu kilku lat internet na telefon dla wybrańców został zastąpiony stałym łączem dla każdego. I tak dalej.
Kocham internet niemal tak mocno jak Thranduila (bo dzięki niemu mogę oglądać zdjęcia Thranduila), ale ewolucja tej bestii jest czymś co wciąż mnie zadziwia i od czasu do czasu doprowadza do szewskiej pasji. Pamiętam jak dziś dzień mój pierwszy raz w internecie. W sensie pierwszego połączenia, nie cyberseksu. Miałam wtedy jedenaście lat i weszłam na stronę Spice Girls oraz poszukałam obrazków z Czarodziejką z Księżyca. Z jednej strony towarzyszyła temu ekscytacja, z drugiej – po raz pierwszy poczułam słynny Fear of Missing Out. Bo oto istnieje alternatywna rzeczywistość, pociągająca nawet bardziej niż sklep papierniczy po drugiej stronie miasta, w którym mają unikatowe karteczki do segregatorów.
Od 12 roku życia sukcesywnie coraz więcej czasu spędzałam w internecie, na forach, czatach, gadu-gadu, przeżywając dramaty, miłości, analizując dokładnie każdą linijkę wypowiedzi adwersarza i odpowiadając mu dziesiątkami linijek tekstu i tak dalej, i tak dalej. Tak, to bardzo wzruszająca historia. Do czego zmierzam?
W którymś momencie, zupełnie niezauważenie, to wszystko co w internecie pociągało i było najlepsze zaczęło być jego największą wadą. Szybki dostęp do informacji zmienił się w nieustający rzyg mniej lub bardziej żenujących treści. Obrazki z Czarodziejką przestały podniecać, nawet jeśli Czarodziejki całują się ze sobą nawzajem. Albo z napalonym kosmicznym potworem o tysiącu macek. Zwłaszcza, że nie chciałam nigdy dowiedzieć się o jego istnieniu. Wszystko było. I wbrew pozorom nie piję do tego, że potrzeba coraz silniejszych bodźców, aby internet bawił. Wszystko zbija się w jednolitą papkę. Jest takie samo. Takie same nagłówki “Nie uwierzysz, dziecko człowieka i HIPOPOTAMA! JAK WYGLĄDA?”, “10 kosmetycznych tricków, które każda kobieta powinna znać!” (zawsze okazują się do dupy), “NIESAMOWITE! Tego nie wiedziałeś o proszku do prania/seksie ślimaków/psie Tuska”. Pod każdym newsem, wywiadem, artykułem, reportażem, felietonem, czymkolwiek, treść komentarzy jesteś w stanie przewidzieć z dokładnością do przecinków i błędów ortograficznych. Taka zabawa. Przeczytaj cokolwiek, potem pomyśl o najbardziej chamskim, grubiańskim i pozbawionym empatii sposobie na skomentowanie tego co czytasz i gwarantuję, że taki komentarz ktoś już pod spodem napisał. Nie zdziwiłabym się, jeśli takie właśnie komentarze i sposób rozumowania będą przeważającymi.
Dzielenie się własną opinią w internecie to super sprawa. Pewnie jedna ze stu najfajniejszych spraw świata, gdzieś pomiędzy patrzeniem na lamę, a czytaniem świeżutkiego numeru ulubionego czasopisma w wannie pełnej gorącej wody i piany. Ale od długiego czasu jest to kakofonia frustracji i żenady. Ściek niezwykle celnych myśli tych wartościowych osób, które znalazły się na skraju absolutnego nieszczęścia i ubóstwa tak przejmującego, że stać ich tylko na skórkę od chleba i opłacenie rachunku za internet. Tych, co to wszystkich radzą, żeby wzięli się wreszcie do prawdziwej pracy. Bo doprowadzenie do życiowej sytuacji, w której dostajesz porządne pieniądze za reklamowanie czegoś swoją twarzą to żadne osiągnięcie. To wręcz wstyd. Hańba. Prawdziwym osiągnięciem jest pokorne cierpienie od 8 do 16 odrabiając pańszczyznę za niewielkie pieniądze. To jest prawdziwa wartość w życiu. Taka postawa jest chlubą ludzkości i pcha naszą cywilizację naprzód. W ogóle cierpienie w pracy to jest jakaś nowa martyrologia i podstawowy składnik tożsamości. Przy czym każdą pracę można zjechać jako luksusowe zajęcie dla nierobów, bo gdzieś na świecie ktoś na pewno miał gorszy dzień niż Ty. I jego bardziej na coś nie stać. A Tobie przewraca się w dupie. I na pewno nie jesteś tak ładna czy tak przystojny i fajny, jak Ci się wydaje. Bo w gruncie rzeczy jesteś chujowy. ATRAKCYJNE? SEKSOWNE? ŁADNE? Tak naprawdę na świecie NIKT nie jest ładny. A Ty to już na pewno nie. Nie zgadzasz się z opinią? Na pewno głosujesz na PO, co kradnie i miejmy nadzieję, że Komorowski pójdzie do więzienia. Albo na PiSdzielców i miejmy nadzieję, że Ziobro pójdzie do więzienia. Albo na Kukiza i jesteś gimbazą.
Z tym życiem na przełomie wieków wśród zmian społecznych i super technologii to jest tak, jakby z ciemnego lasu wyjść na polanę, na której ma miejsce wspaniałe przyjęcie w plenerze. I bawisz się tak cudownie, pląsasz wśród dziewcząt o urodzie nimf i chłopców o ciałach młodych bogów. Ale im dłużej tam jesteś, tym mniej odpowiada Ci muzyka i w końcu zaczynasz zauważać, że wszyscy są zaćpani, białe obrusy są dziurawe, a ciastka z kremem przeterminowane. Najlepiej byłoby wymknąć się cichcem i wrócić do swojej nory w lesie.
| zdjęcia: Katarzyna Terek |