Mocną stroną londyńskich marketów nie są stoiska z odzieżą vintage, antykami czy rękodziełem, ani żadnymi innymi ubraniami i ozdóbkami. Za wszystko co stare, vintage czy ręcznie robione płaci się jak za zboże, a znakomita większość innych rzeczy jest mniej więcej tak unikalna jak koncerty Dody. O nie, nie po to spędza się długie chwile w metrze toczącym się powolnie w stronę Brick Lane czy przepycha w rozentuzjazmowanym tłumie na Camden. Tam najlepsze jest jedzenie.
Jasna sprawa, że można zjeść taniej i wygodniej w dowolnej gastronomicznej sieciówce. I jeszcze znaleźć miejsce siedzące. Ale takie Brick Lane pozwala poczuć się niczym dzikie zwierzę w buszu. Z każdej strony otaczają nas soczyste i pachnące antylopy z różnych stron świata, a my jesteśmy panami losu i upatrzymy tę jedną jedyną, którą pożremy ze smakiem. Mnie zwykle wypatrzenie wymarzonego dania zajmuje dobre dwadzieścia minut. Szczególnie, że czekoladowe babeczki z kremem mają znakomite właściwości rozpraszania uwagi.
Przyznam, że jedzenie na stojąco lub na krawężniku nie jest najprzyjemniejszą częścią tej wyprawy, ale możliwość wybrania się na obiad do Etiopii, Japonii, Hiszpanii czy dowolnego innego miejsca na świecie w cenie około pięciu funtów rekompensuje tę niedogodność. No i nie zapominajmy o czekoladowych babeczkach! (A wiadoma część ciała rośnie…)
PS Wpis powstał we współpracy z portalem foodpanda.pl, na którym możecie zamówić jedzenie z dowozem do domu oraz skorzystać z ofert zniżkowych.