Żaden typ osoby nie denerwuje mnie tak bardzo jak wieczni marzyciele. I bynajmniej nie mam na myśli ludzi o bogatej wyobraźni, którzy wciąż wymyślają coś nowego. Albo lubią bujać w obłokach. O nie. Tych uwielbiam. Sama żyję w wymyślonym świecie i chodzę z głową w chmurach. Na spotkaniach w pracy wyobrażam sobie, że szef to nie szef, ale król fantastycznego królestwa, Tomcio z marketingu to właściciel floty kupieckiej, koleżanka z działu to znudzona wojowniczka, a ja sama jestem elfią czarodziejką. Fantazja jest super.
Wieczny marzyciel to ktoś inny. To człowiek, który bardzo wiele by chciał, bardzo wiele rzeczy sobie wyobraża i do bardzo wielu rzeczy aspiruje. Jest zwykle wrażliwy, bystry, zdolny. Tak sobie myśli i marzy o fajnym życiu. Wzdycha, mówi o nim znajomym nad kawą, snuje wizje jakby to było fajnie. I tyle. Bo zawsze znajdzie się coś, co jest w danej chwili ważniejsze niż zabranie się za realizację marzeń. Potem idzie zrobić obiad, obejrzeć serial i spać. Od rana będzie marzyć od nowa, między autobusem do pracy i odkurzaniem. Ale kiedyś, kiedyś wszystko się uda. Kiedyś, choć nie dziś. Kiedyś na pewno. Bo przecież tego chcemy.
To fantazjowanie jest bezwartościowe. To fantazjowanie jest szkodliwe. To bujanie się samemu do snu i przesypianie życia. Można się w to bawić mając lat czternaście, ale na pewno nie zbliżając się do trzydziestki. Czterdziestki. I tak dalej. Czasem patrzę na marzyciela popijając kawę albo wino i uśmiecham się ze wszystkich sił. Nie jest łatwo być narzędziem iluzji.
Kiedyś byłam taką marzycielką na całego. W wielu sprawach wciąż jestem taką marzycielką. Wciąż MARZĘ o napisaniu książki, chociaż ostatni raz pracowałam nad moim pomysłem grubo ponad dziesięć lat temu. Wciąż MARZĘ o pięknej sylwetce, chociaż nie umiem zmusić się do ćwiczenia. Takie marzenia strasznie wciągają. Pozwalają czuć się osobą z tyloma planami. A potem orientujesz się nad tą kawą ze znajomymi, że opowiadasz o tym samym po raz dziesiąty. I jesteś z tymi planami w tym samym punkcie, co rok, dwa lata, dekadę temu. Tyle, że już nie masz czternastu lat.
Wiem, pisałam wcześniej o tym, że nawet pozornie zmarnowane momenty w życiu mogą się koniec końców przysłużyć. I żeby nie żałować tego, czego się nie zrobiło. I to wszystko prawda. I wciąż tak uważam. Ale, do diaska, oprócz tego nieżałowania, że się czegoś nie zrobiło warto też zrobić cokolwiek. Cokolwiek zamiast uśmiechania się w duchu do siebie samego. Jeśli nie uda mi się zostać pisarką lub znaną blogerką też się nie zabiję z żalu i nie będę pluć sobie w brodę. Ale na pewno nie zostanę pisarką, jeśli nie napiszę książki. Wpatrywanie się w zdjęcia Tołstoja albo Sapkowskiego i lajkowanie ich cytatów nic nie da. Nie chcę widzieć marzyciela patrząc w lustro.
Skończyłam wpis na dzisiaj. Idę pisać od nowa swoją powieść.