I really thought I was going to Dublin this Easter to do the regular Dublin things. It was not so. The clothing I had on me would work marvellously in the 'fair city where the girls are so pretty’ but it kind of failed in County Kerry where I found myself on Saturday, in quite an unexpected turn of events. I was doomed to wear the pair of jeans (I loathe any kind of trousers really) and a sweater that was just too big to fit under my biker jacket. You live and you learn, so they say.
Below one of the very few pictures in which I look presentable.
Btw, you can still ask things if you like 😉
Myślałam, że jadę do Dublina. To znaczy przyjechałam do Dublina, ale myślałam, że spędzę tam świąteczny weekend. 'Weźcie dobre buty’ powinno zabrzmieć jak przestroga, w końcu wokół miasta jest wystarczająco dużo miejsc, w których 'dobre buty’ mogą się przydać. Spakowałam więc spódniczki i pastele i jeansowe koszule i inne kwiatkowe sukienki. I tak od niechcenia parę spodni i sweter, który ewidentnie nie pasował do ramoneski.
I tak oto zamiast na ulicach Dublina wylądowałam nad Atlantykiem, w Hrabstwie Kerry. Niezbadane są wyroki Boskie. Sukienki i falbanki poszły się…właściwie to nigdzie nie poszły. Siedziały w torbie.
To jedne z nielicznych zdjęć, na których wyglądam jak istota humanoidalna. Nauczka na przyszłość, żeby zabierać ze sobą bardziej uniwersalne ubrania.
Przy okazji, można dalej pytać.