Przez wiele lat edukacji, podczas omawiania wielkich dzieł jeszcze większych wieszczów i innych genialnych autorów, dręczyło mnie jedno pytanie. Czy autor naprawdę miał na myśli wszystko to, co my myślimy, że miał na myśli? Ile treści dopowiadamy sobie, bo słowo pisane w jakiś sposób wydaje nam się zgodne z tym, co w danej chwili przeżywamy? My, czyli nie piszący. Z ilu treści tworzymy nowe treści, bo ładnie nam się układają z kawałkami biografii twórcy?
Im dłużej bloguję i im dłużej czytam komentarze Czytelników w odpowiedzi na moje myśli przekute w zdania, tym bardziej jestem przekonana, że znaczna część interpretacji nie ma z zamysłem autora zbyt wiele wspólnego. Czasami tak bardzo, że rwę sobie włosy z głowy w jaki sposób czyjś proces myślowy mógł pod moim wpływem podążyć w taką, a nie inną stronę. Ma za to duży związek z kreowaniem sobie w głowie wizerunku na podstawie urywków informacji przepuszczonych przez nasze własne sito doświadczeń, wyobrażeń i oczekiwań. A właściwie wcale nie sito, raczej maszynkę do mielenia. Produkt końcowy zawiera mniejsze lub większe fragmenty zgodne z oryginałem, ale koniec końców wciąż jest kiełbasą, a nie żywym zwierzęciem.
Najśmieszniejsze jest, gdy stajesz oko w oko z taką interpretacją w życiu codziennym i słyszysz ją od osób, które przecież choć trochę Cię znają. Jedziesz pociągiem z dziewczyną z pracy, wyciągasz kanapkę i nagle słyszysz “o rany, to ty jesz mięso, nigdy bym się tego nie spodziewała”. Miesiąc później inny kolega podczas rozmowy o jedzeniu rzuca “oj, ale my tu tak o mięsie, a ty jesteś wegetarianką”. Zaintrygowana powtarzalnością tego zarzutu pytam w jaki sposób doszedł do tego wniosku. “Bo ty jesteś taka cool, to wydawało mi się oczywistym, że pewnie jesteś wegetarianką”. Ja. Jestem. Cool. JA!
Pewna blogerka zapytała się mnie ostatnio, czy również dostaję codziennie masę maili proszących o porady życiowe i pomoc w rozwiązaniu problemów. Nie, śmieję się, ponieważ mam wizerunek wyniosłej i zdystansowanej osoby. Którego nigdy nie planowałam i którego jakoś specjalnie nie podtrzymuję, ale miałam okazję spotkać osoby, które tak sądzą. Może to i dobrze, bo gdyby było inaczej, wyszłoby na jaw, że jestem osobą, która czyta maile na komórce i potem zapomina na nie odpisywać. Oraz że jestem osobą, która naprawdę nie kreuje swoich obsesji i jest w nich bardzo monotematyczna. Niech zatem będzie jak jest.
Kiedy żartuję, ironizuję lub przyglądam się jednemu aspektowi życia Romana Polańskiego, to potem słyszę, że jestem nieczułą zwolenniczką pedofilii. Kiedy piszę coś o epizodzie mojego życia, z którym w porę byłam sobie w stanie poradzić i od tego czasu po prostu uważam na swoje zdrowie na wszystkich frontach, to z tym właśnie epizodem jestem kojarzona przez kolejne lata. Kiedy piszę coś naprawdę dogłębnie prawdziwego, to ludzi uważają, że to satyra i kreacja.
Naprawdę, w znakomitej większości przypadków nikt nie ma pojęcia, co autor miał na myśli. A to co ma na myśli Czytelnik bywa dla autora przerażające.