Mam pewną wadę, z którą staram się walczyć i której bardzo w sobie nie lubię. Często zapominam odpisywać na maile i komentarze. Nie dlatego, że mnie nie interesują, nie czuję się też taka fajna i ważna, że nie muszę odpowiadać. Często odczytuję je na telefonie w drodze na spotkanie albo w pracy w krótkich chwilach kiedy szef nie patrzy. Robię sobie mentalne notatki, myślę co odpowiedzieć i planuję, że zrobię to po powrocie do domu. Po czym w międzyczasie zdarza się WSZYSTKO i zapominam. Na marginesie dodam, że na smsy też najczęściej nie odpisuję.
Smutno i głupio mi potem, kiedy wchodzę po tygodniach, miesiącach czy latach na bloga i widzę pytania, na które nie odpowiedziałam. Na facebooku padła sugestia, żeby zrobić z tego osobne wpisy. Świetny pomysł!
We wrześniu 2014 roku padło w komentarzu pytanie:
Czy masz w głowie jakieś przyszłe „stylizacje” jak kupujesz ciuchy? I czy kupujesz ciuchy, bo akurat Ci się marzy jakaś konkretna sukienka / sweter itp. do wymyślonego stroju czy raczej odwrotnie – idziesz do sklepu i widzisz coś, co pobudza Twoją wyobraźnię i MUSISZ to mieć?
To naprawdę fajne pytanie i szczerze żałuję, że odpowiedź zajęła mi grubo ponad rok.
Jeśli chodzi o ubrania i mój styl nieszczególnie interesują mnie bieżące trendy. Wiem czego szukam, wiem co mi się podoba i kim chcę być. To “kim chcę być” jest podstawą moich zakupów. Pisałam swego czasu o moich zasadach odnośnie mody i ubierania się. Tworzenie wizji postaci, którą chcę być danego dnia to absolutna podstawa planowania tego co założę konkretnego dnia.
Nie mam w głowie konkretnych “stylizacji” (wciąż nie lubię tego słowa), wiem natomiast, że danego dnia chcę czuć się dziewczęco lub atrakcyjnie, więc zakładam mini sukienkę lub spódnicę. Innego dnia chcę czuć się poważnie i nonszalancko, wybieram zatem białą koszulę i eleganckie spodnie.
Ubrania kupuję głównie pod postaci, którymi najczęściej chcę być. Którymi myślę, że jestem. Mam bardzo silne preferencje, które właściwie od lat są niezmienne. Identyfikuję się z estetyką lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, z tolkienowskimi elfami, z bohaterkami prerafaelickich obrazów i powieści Jane Austen. Automatycznie zatem można założyć, że podobają mi się hipisowskie ubrania i powłóczyste suknie, z dodatkami bardziej wyrazistych elementów jak na przykład ramoneski. Nie wyobrażam sobie świata, w którym z własnej woli zakładam neonową mini czy metaliczne srebrne spodnie.
Taka kreacja stanowi dla mnie całą radość wynikającą z zabawy modą. Bynajmniej nie jest to przebieranie się, tylko komunikacja swojej tożsamości. Relacje między tożsamością i kultura materialną są tematem, który mnie fascynuje. Niektórzy wyrażają się poprzez przemeblowywanie mieszkania i porządek, inni przez samochód, a jeszcze inni właśnie przez to co mają na sobie. To taka niekończąca się autobiograficzna opowieść, wyrażana dzięki przedmiotom, które pomagają integrować ją z otoczeniem. Są na to nawet mądre socjologiczne teorie. Całe szczęście, bo inaczej byłabym po prostu dziwadłem, które myśli, że jest jakimś Elfem Pogardy czy coś. A tak mam na to przypisy.
Zdarza się, że film, opis czy obraz zainspiruje mnie do szukania konkretnych rzeczy w sklepie. Cierpiałam bardzo, kiedy zobaczyłam jakieś retro zdjęcie i zapragnęłam czarnego golfu na kilka miesięcy zanim wszyscy zaczęli nosić czarne golfy. Albo kiedy musiałam mieć kożuch, zamówiłam go na ebayu i okazał się zbyt szeroki w ramionach (wciąż nie wiem co z tym faktem zrobić). Zawsze poszukuję idealnej białej i idealnej boho sukienki. Często jednak wchodzę do sklepu i widzę na wieszaku coś, co spełnia wszystkie moje wymagania. Czasem potrafię się powstrzymać przed nieplanowanym zakupem, innym razem nie.
W telegraficznym skrócie, w modzie najmniej interesuje mnie co jest modne, a najbardziej co jest moje.
Macie tak samo?
PS Obecnie nieco lepiej idzie mi z mailami i odpowiadaniem na komentarze. Obiecuję się starać. Na asku zwykle odpowiadam szybciej niż w rok.