W tym miesiącu ktoś wszedł na tenże skromny blog szukając odpowiedzi na odwieczne pytanie “czego nie lubią w Londynie”. To nie jest łatwe pytanie, bo w Londynie zasadniczo nie lubią większości rzeczy, ludzi, zjawisk i osób. Jak w każdej stolicy. Jak w każdej metropolii. Mniej karkołomnym zadaniem byłoby napisanie tekstu co lubią. No bo nie ma specjalnie takich rzeczy. Już. Tyle. Skończone i możemy iść na piwo. To drogie, okropne piwo w beznadziejnie głośnym i zatłoczonym pubie, które gdziekolwiek indziej kosztowałoby połowę ceny, ale nie tu, bo oczywiście za mało wydajesz na spędzanie czasu w klaustrofobicznym metrze i mieszkaniu wielkości pudełka do butów. Czujesz klimat. Ale nikt nie obiecywał przecież, że blogowanie będzie łatwe, a ja nie jestem jakimś cieniasem, żeby łatwo się poddać. Zatem pomyślmy. Ok. Już. Mam.
Był taki stand up, za skarby świata nie potrafię sobie przypomnieć czyj, w którym padło najlepsze podsumowanie ducha Londynu, jakie w życiu słyszałam. Szło to jakoś tak: żadni terroryści nas nie złamią, żadne bomby nie zmienią tego, jak traktujemy się na co dzień, nie zmuszą nas, żebyśmy jadąc rano metrem spojrzeli na siebie nawzajem inaczej niż z…absolutnym zdegustowaniem i nienawiścią, jakbyśmy mieli zaraz wszyscy się zadźgać. Badumts. Witamy w Londynie.
Londyńczyk nie znosi bliźniego swego jak siebie samego. Ale czego jeszcze?
Jak trzeba czekać na metro dłużej niż 2 minuty.
Jak w pubie lub sklepie nie ma piwa produkowanego w obrębie trzech kilometrów. NIKT nie pije już mainstreamowych marek. Wypadaj z tym Fostersem, Carlingiem, Heinekenem, Stellą (co prawda jest to najlepiej sprzedająca się marka w pubach wg raportu Nielsena, ale kto do diabła pije Stellę!) i innym badziewiem. Lokalne piwo produkowane na miejscu w pubie jest tym, co pijesz próbując wmieszać się w zblazowany tłum.
Jak słyszysz ile masz zapłacić za kolejkę. (lepiej być kobietą, kobiety o wiele rzadziej płacą za kolejkę, co jest oczywiście seksizmem, ale takie jest życie)
Jak słyszysz, ile masz zapłacić za czynsz.
Jak gentryfikują Ci okolicę albo budują w niej właśnie nową linię metra i słyszysz, ile wkrótce będzie wynosił czynsz.
Jak ktoś mówi “ej, ten pub jest drogi, ja mieszkam w miejscowości X i tam tyle nie płacę”. No i co? Na Marsie pewnie też się tyle nie płaci, pajacu.
Tłumów.
Turystów.
Korków.
Kolejnych nowych idiotycznych szklanych budynków z idiotycznymi nazwami.
Tego, że jeśli jest ciepło musisz iść do pubu w momencie otwarcia, żeby zdobyć stolik.
Tego, że jeśli jest ciepło musisz iść do parku w momencie otwarcia, żeby zdobyć miejsce na trawie. Zupełnie jakby to był leżak nad basenem w jakimś upalnym kurorcie.
To wszystko są oczywiście sprawy życia i śmierci, ale można się z nimi jakoś pogodzić. Sami sobie zgotowaliśmy ten los, nic nas tu przecież siłą nie trzyma. Jest jednak taka jedna, jedyna rzecz, nad którą londyńczyk do porządku dziennego nie przejdzie. Za którą może Ci się oberwać siarczyste słowo na F i będziesz sam sobie winien. Nikt Cię wtedy nie uratuje. Nikt nie usłyszy Twojego krzyku.
Stwierdziłam, że zanim definitywnie orzeknę, czego najbardziej nie lubią w Londynie, na wszelki wypadek skonsultuję się z ekspertami. Zapytałam zatem o radę trzech mieszkających tu koleżanek. Dwie z nich wielkimi literami z wykrzyknikami napisały do mnie od razu niemal słowo w słowo to samo. Od razu. Zatem, uwaga.
Panie i Panowie. Dziewczęta i chłopcy. W Londynie nie lubią jak stoisz po lewej stronie na ruchomych schodach w metrze.
Może jest to akceptowalne w niemal każdym innym brytyjskim mieście. Może nawet w wielu miastach świata. Może gdzieniegdzie nie wolno biegać z góry na dół i przepychać się i może są miejsca, gdzie uważane jest to za niegrzeczne lub niebezpieczne. NIE W LONDYNIE. Ta strona służy BARDZO ZAJĘTYM LUDZIOM do biegania. Oni nie mają tyle czasu co Ty, żeby się czilować na schodach. Oni nie są na wakacjach. Czas to pieniądz. Ta krwawica, którą potem wydajesz na piwo i czynsz. Metro jest układem krwionośnym tego centrum wszechświata, więc jak śmiesz być skrzepem na mapie tego życiodajnego systemu? Z drogi, śledzie!
Brzmi strasznie? Jesteś w Londynie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Abandon all hope ye who enter here. Bo potem i take się uzależnisz i nie będziesz chciał nigdy wyjechać. No, chyba, że będziesz chciał. Ale to już zupełnie inna historia…
No. To ja idę na piwo.