Nie strajkuję. Idę spokojnie do pracy, będę dzwonić do drogich klientów i sprzedawać im całe strony powierzchni reklamowej w naszych błyszczących czasopismach. Wrócę do domu, zjem obiad z mężem, obejrzę coś na Netflixie, może nawet napiję się wina i po ciepłej kąpieli spokojnie zasnę. Żadnych strajków. Błogi spokój i szczęście. No chyba, że dokuczy mi szef. Wiadomo, poniedziałek.
Nie wybieram się na protest bynajmniej nie dlatego, że go nie popieram. Ani nie dlatego, że mi się nie chce. Chociaż przyznam, że do protestów mam awersję. Próbowałam, bardzo mi się nie podobało, od tego czasu mąż chodzi po ambasadę sam. Sęk tkwi w tym, że wskutek życiowych wyborów przebywam na co dzień i płacę podatki (również ubezpieczenie zdrowotne) w państwie, w którym mam prawo do decyzji na temat swojego ciała oraz posiadania lub nieposiadania potomstwa. To takie zabawne państwo, w którym możesz być kobietą, Żydem, gejem, Muzułmaninem, wegetarianinem, cyklistą, dzieckiem z in vitro, imigrantem, Katolikiem, masonem, czarnym, żółtym, nawet blogerem (!!) i to wszystko jest spoko. Bynajmniej nie jest idealnie, głupole zdarzają się wszędzie, ale jednak większość społeczeństwa jakoś się stara. Jakoś starają się państwowe instytucje. Nazwałabym podobny twór demokratycznym państwem prawa.
W kwestii aborcji problemem nie jest w ogóle sama aborcja. Problemem jest pojmowanie wolności, równości, braterstwa i będącego podstawą demokracji pluralizmu jako całkiem spoko konceptów, dopóki komuś pasują do własnej wizji świata. Oczywiście można kłócić się, że przecież każdy ma jakiś światopogląd, ja, Ty, premier Japonii, sąsiad, poławiacz pereł i kochanka szefa i siłą rzeczy niektóre z nich są sprzeczne. Śmiem twierdzić, że przez wieki procesu cywilizacyjnego wypracowaliśmy sobie ogólne, całkiem niezłe, rozwiązanie tego problemu. Ja nie wtrącam się w Twoje sprawy, Ty nie wtrącasz się w moje, żyjemy sobie w harmonii, chodząc do tego kościoła, synagogi czy meczetu, który odpowiada nam najbardziej, albo nie chodząc nigdzie w ogóle, robiąc w czasie nabożeństwa zakupy w Ikei lub wręcz przeciwnie, w małym lokalnym sklepie dla lokalnych, bo nie możemy znieść korporacji. Można się dogadać. Owszem, zdarzać się nam będą spory. Wtedy nasze niezawisłe i bezstronne prawo będzie stać na straży interesów każdego z nas.
Ja wiem, że aborcja jest tematem newralgicznym, bolesnym, kontrowersyjnym. Jednak podejście do niej zależy w dużej mierze od indywidualnego punktu widzenia. Rozumiem absolutnie opinie tych, którzy nie wyobrażają sobie podjęcia takiej decyzji. Tak samo jak rozumiem osoby, które myśl o urodzeniu dziecka z gwałtu lub ciężko niepełnosprawnego przeraża, a swoje życie cenią ponad wydawanie na świat innego życia. Naprawdę, obie strony mają świetne argumenty. Obie strony powinny móc żyć w zgodzie z własnym sumieniem i potrzebami.
Sama nie mam pojęcia co zrobiłabym w dramatycznej życiowej sytuacji. Przerasta mnie stres związany z pijanym obcym facetem pukającym mi o czwartej w nocy do mieszkania, nie mam zatem bladego pojęcia jak czułabym się w obliczu gwałtu albo ciężkiej choroby przyszłego dziecka. W demokratycznym państwie prawa czuję się jednak bezpieczna. Wiem, że jeśli kiedyś nadeszłaby taka potrzeba, otrzymałabym konieczne wsparcie i dzięki niemu podjęłabym najlepszą możliwą decyzję. Najlepszą dla mnie, mojej psychiki, mojej rodziny, mojej przyszłości. Zgodną z tym co będę czuła i w co wierzę. Być może byłoby to utrzymanie ciąży. Być może byłoby to jej przerwanie. Z całym szacunkiem, to nie Twoja sprawa.
Trzymajmy się swoich spraw, żyjmy najlepiej jak umiemy, podejmując WŁASNE decyzje odnośnie WŁASNEGO życia, zachowując przy tym akceptację dla innych ścieżek. Choć czasem to wcale nie jest łatwe. Choć chcielibyśmy ocalić wszystkie nienarodzone dzieci świata, zakazać jedzenia mięsa czy stać na straży czystości i wstrzemięźliwości seksualnej. Te wszystkie misje mogą być wspaniałe i pożyteczne, jeśli ograniczamy je do własnego wolnego wyboru. Ponieważ nie da się tych kwestii uznać za obiektywne i jednoznaczne. Jestem w stanie całkowitego osłupienia, że w XXI wieku w ogóle dyskutuje się o pewnych rozwiązaniach prawnych i traktuje dorosłych, płacących podatki obywateli już nawet nie jak dzieci, ale jak coś bliższego zwierzętom. Cała sprawa brzmi jak niezbyt dobra fantastyka, tak wydumana, że nie jest możliwe, żeby to wszystko było na serio.
Nie będę strajkować, bo tu gdzie jestem, jest mi dobrze. Nie czuję się przyparta do muru. Nie czuję się zagrożona. Czuję, że jestem dorosłą osobą, która ma prawo podejmować ciężkie życiowe decyzje zgodnie z moim sumieniem. Głęboko wierzę w to, że każdy człowiek zasługuje na takie traktowanie. Absolutnie spodziewam się usłyszeć, że jeśli mi tak dobrze w UK, to mogę sobie tam zostać, nikt mnie w Polsce nie potrzebuje. I zostaję, bo jeśli czegokolwiek się boję, oprócz włamywaczy i latania samolotem, to utracenia decyzyjności w kluczowych życiowych kwestiach. A nawet nie kluczowych. We wszystkich życiowych kwestiach w ogóle. Nie sądzisz, że to straszna wizja?
Do wszystkich strajkujących – trzymajcie się i powodzenia.