Jeśli w innych sferach życia do minimalizmu muszę się przyuczać, a może nawet zmuszać, perfumy od zawsze darzę miłością na wyłączność. W danym momencie kocham się w jednym zapachu i nie mam potrzeby szukania innych. Jestem perfumeryjną monogamistką.
Żyłam w długoletnim związku z Angel Thierry’ego Muglera i było nam ze sobą bardzo dobrze. Świata poza sobą nie widzieliśmy. Aż do pamiętnej wizyty w Paryżu dwa lata temu. Zbliżało się Boże Narodzenie. Wszystkie sklepy pełne były świątecznych dekoracji, w powietrzu unosił się ten nieuchwytny, niepowtarzalny, słodki nastrój. Wpadliśmy na siebie w Le Bon Marché, najstarszym domu towarowym świata. Sprzedawczyni przy stoisku małej niszowej perfumerii zachęcała do zapoznania się z nowymi ekscytującymi kompozycjami. Wiadomo, że wszystkie sprzedawczynie przy wszystkich stoiskach świata mają zawsze do zaoferowania nowe ekscytujące produkty, więc niespecjalnie mnie to zachęciło. Mademoiselle miała jednak w sobie ten niezdrowy rodzaj entuzjazmu, który łatwo nie odpuszcza, poza tym bardzo starała się wyjaśnić mi wszystko po angielsku mimo swojego mocnego francuskiego akcentu. Było mi głupio po prostu odejść.
I to jest ten moment. Grom z jasnego nieba. Miłość od pierwszego wejrzenia. Romeo i Julia. Uczucie totalne, które oszałamia. Jest słodkie i lepkie jak miód. Nie masz go dość. Aż zaczynasz odczuwać fizyczny ból. Ból łączy się dość konkretnie z momentem, kiedy Mademoiselle oznajmia, ile kosztuje butelka 50 ml zapachu, który chcę posiąść każdą komórką ciała. W którym chcę się tarzać. No więc kosztuje trzy razy tyle, ile 50 ml Angel.
Dwa lata temu nie była to kwota, na którą mogłam pozwolić sobie bez bólu, tylko dlatego, że się zakochałam. Ze smętną miną snułam się po Paryżu, z ręką w kieszeni, w której wciąż znajdował się papierek pachnący Fleur Narcotique z perfumerii Ex Nihilo. Widok z mostów jak zawsze zachwycał, zimne powietrze szczypało policzki, dłoń pachniała mi ciężkim piżmem. Mchem. Jaśminem. Brzoskwinią. Drewnem. Nie potrafiłam zapomnieć.
Rok później wróciłam do Paryża z głębokim postanowieniem naprawienia tej krzywdy. Nie pamiętałam już dokładnie zapachu, ale pamiętałam to, jak się dzięki niemu poczułam. I doznałam kolejnego rozczarowania. Nie był już dostępny stacjonarnie w Le Bon Marché.
Historia ma jednak szczęśliwe zakończenie. Kilka tygodni później znalazłam pod choinką piękne srebrne pudełko. A w nim Ex Nihilo Fleur Narcotique od męża. Wybrał się po te perfumy specjalnie do Harrodsa, jedynego miejsca w Wielkiej Brytanii, w którym są dostępne. Był to bez wątpienia najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. Mąż był też pod wielkim wrażeniem zakupów, bo pytając o nie osoby z obsługi, został zaprowadzony do supervisorki, która z kolei zorganizowała ochroniarza, żeby zaprowadził go na piętro, gdzie znajdowało się stoisko. Nie było to piętro powszechnie uczęszczane i czuł się tam jak niezwykle ważna osoba, dla której wyprasza się innych klientów. Głęboko wierzę, że jeśli coś wywołuje w Tobie takie emocje i sprawia, że czujesz się wspaniale, warto zapłacić za to więcej. W tym roku wrócimy do Harrodsa po zapach dla niego.