Od dawien dawna nie zamieszczałam na blogu wpisu stricte szafiarskiego, skupiającego się na tym co mam na sobie i zawierającego opis skąd pochodzą konkretne rzeczy. Wiązało się to z zakończeniem żywotu szafiarki, co miało wiele przyczyn. Nie czułam, żeby sposób ubierania się był moją najmocniejszą stroną, wpadłam w niezdrowy zakupoholizm, nabawiłam się kompleksów i tak dalej. Ale pozytywną przyczyną była budząca się mentalność Człowieka Drzewa.
Opowiadała mi o nim mama. Był jej kolegą z liceum i zmieniał swój wygląd tak jak drzewa zmieniają liście. Cztery razy w roku, zgodnie z aktualną porą. Nie był nigdy brudny, więc albo posiadał kilka kompletów takich samych ubrań, albo musiał być mistrzem przepierek. Podobno było w nim też dużo z hipisa, choć minął się z powołaniem o prawie dwie dekady.
W internecie raz na jakiś czas natykam się na artykuł o przeszczęśliwych osobach, które odkryły sens życia w chodzeniu w tym samym absolutnie codziennie. Twierdzą, że nie myśląc o ubraniach, mają więcej czasu na naprawdę istotne rzeczy. Nie do końca to do mnie przemawia, tak jak cztery zestawy na rok to też trochę mało jak na mój gust. Natomiast jestem wielką zwolenniczką noszenia tylko tych rzeczy, w których czujemy się naprawdę wyjątkowo. Takich rzeczy nie jest wiele. Jeśli zapełni się nimi swoją szafę, nie będzie to wielka szafa. Ale to uczucie, kiedy czujesz się najlepszą wersją samego siebie cokolwiek nałożysz – bezcenne.
Aktualnie żyję w kilku rzeczach na krzyż. Na zimne dni mam wielki biały wełniany sweter (do pracy zakładam pod niego dowolną koszulę z kołnierzykiem) i obszerny beżowy płaszcz. Pasują zarówno do eleganckich spodni jak i do obszarpanych jeansów. W łagodniejsze dni zakładam na siebie to, co mam na zdjęciach, swetrowy płaszcz i wielki szal z Zary. Nie umiem też żyć bez puchatej czapki, która moim zdaniem pasuje do wszystkiego. Kiedy czuję się wyjątkowo kobieco, zakładam zieloną sukienkę, w której mogę iść zarówno na spotkanie z klientem jak i na imprezę. Od czasu do czasu wybieram coś innego, w końcu trzeba robić pranie.
Nie jestem specjalnie wielką fanką popularnych w sieci capsule wardrobes, bo zwykle sugerowane w nich zestawy są bardzo nudne. Moja capsule wardrobe plasuje się gdzieś pomiędzy bezdomnym Eskimosem, a dziwacznym elfem. Ale uszczęśliwia mnie i oszczędza czas (chyba, że akurat jest w praniu…). Tyle tylko, że nosząc w kółko to samo, a na dodatek bazując na rzeczach, które mam w szafie wiele lat, trudno być arbitrem elegancji i inspiracją dla innych.
Ale nie muszę. Szafiarka powróciła tylko na chwilę i wkrótce znowu schowa się bezpiecznie w swojej norze zapomnienia. Niech śpi spokojnie. Do następnego razu!
| Płaszcz: Zara | Szal : Zara | Buty : Topshop | Spodnie : Topshop | | Czapka : tania odzież | Niewidzialny sweter: COS |