Po dwóch dniach pakowania kartonów i znoszenia ich po schodach oraz uboższa o sporo monet za wynajem samochodu dostawczego, w końcu bloguję z Londynu.
Była to moja jedenasta przeprowadzka w życiu. I szósta, w której uczestniczyłam, bo jako wesołego przedszkolaka przed pakowaniem kartonów chronił mnie immunitet. Nie potrafię wyobrazić sobie życia na zawsze w jednym miejscu, w tym samym domu czy mieszkaniu do którego przyniesiono nas po narodzinach ze szpitala. Może dlatego, że jako dziecko przeżyłam niemało przeprowadzek? Większość miejsc po kilku latach zaczyna mnie nudzić. Nudzę się codziennym chodzeniem tymi samymi uliczkami i zakupami w tych samych sklepach. Obecnie tęsknię i wzdycham na myśl o Glasgow, ale po pięciu latach nie mogłam się doczekać nowego miejsca. Londyn jest na tyle duży, że jest szansa na kilka interesujących lat…
Poniżej kilka rzeczy, których nauczyły mnie ostatnie dwa dni.
1. Przeprowadzka zajmuje dokładnie tyle czasu ile chcesz na nią przeznaczyć.
Moja przeprowadzka z Glasgow ciągnęła się dniami i nocami. Bo pomagała mama, bo byłam taka zmęczona, bo w telewizji był fajny film i tak dalej. Tym razem pakowanie zajęło jakieś 8 godzin. Bo w piątek pracowałam, bo za tydzień wylatuję na weekend, bo trzeba się przenieść i już. A rzeczy było o dwa lata wydawania pieniędzy więcej…
2. Nie masz wystarczającej ilości kartonów.
Tym razem miałam dwadzieścia kartonowych pudeł i trzy walizki. Zdecydowanie niewystarczająco na dwie osoby. Każda torba, solidna siatka i plecak zaprzężone zostały do karawany. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że gdybym miała drugie tyle kartonów to wciąż byłoby za mało. Ponieważ…
3. Jeśli myślisz, że masz wystarczającą ilość kartonów, wróć do punktu drugiego.
Tylko taka mała niespodzianka. Jeśli zdobędziesz optymalną ilość kartonów do zapakowania całego swojego dobytku, to nie zmieści się ona do vana. Plecaki niczym kit czy inny silikon zapychają dziury.
4. Nagle odkrywasz, co naprawdę liczy się w życiu.
Jeśli patrzysz na jakąś rzecz i czujesz obrzydzenie na myśl o znoszeniu jej po schodach, to znaczy, że się ona nie liczy. Liczą się natomiast majtki, garnki, ulubione kiecki, kilka talerzy i porcelanowy koń. Cała reszta jest człowiekowi zbędna do szczęścia.
Oczywiście mój kręgosłup jest delikatny i nie mogę nosić zbyt dużo po schodach, więc te pół tony obrzydzających mnie rzeczy przeniósł mój ukochany.
5. Sentymenty są fajne dopóki nie wnosisz ich po schodach.
Jestem bardzo sentymentalna. Całe szczęście, że mam bardzo rosłego mężczyznę. I taki słaby ten kręgosłup…
6. Minimalizm jeszcze nigdy nie był tak pociągający.
Ile razy podczas pakowania myślałam sobie 'przecież mogłabym mieć tylko dziesięć sukienek, dziesięć bluzek, dziesięć par butów i być taką lekką i szczęśliwą osobą’? Właściwie cały czas. Dobrym pomysłem byłoby nagrać się na video i puszczać sobie tę wypowiedź podczas wizyt w sieciówkach podczas wyprzedaży.
7. Szuflady są w stanie pomieścić nieskończoną ilość rzeczy.
Kiedy zwykle chciałam coś do nich włożyć, to były płytkie i malutkie. Jednak gdy tak zaczyna się coś wyciągać to końca nie widać. Zdradzieckie, podłe szuflady.
8. Nie obędzie się bez łez.
Grzebiąc w dawno zapomnianych ubraniach, zdjęciach, dokumentach i innych świstkach przypomniały mi się dawne sytuacje, dawne prace i dawni znajomi, o których nie myślałam od wieków. I chociaż jestem obecnie w bardzo dobrym momencie życia, to zawsze trochę tęskno i trochę żal.
9. Spakowanie kartonów, przeniesie ich do samochodu i transport do innego miasta to małe piwo. ROZPAKOWANIE ich, to jest dopiero coś.
I tak właśnie sobie siedzę pośród tych wszystkich na wpół rozgrzebanych kartonów i piszę, robię herbatę, wyglądam przez okno, myślę co będę robić jutro w pracy albo co będę robić za tydzień na Blog Forum, albo co będę robić za dwa tygodnie w weekend…Bo świat kryje tyle tajemnic i wspaniałości i wszystko jest ciekawsze niż te cholerne kartony!