Pisząc ten tekst podążam pociągiem do Kornwalii. Kilkanaście lat temu, słuchając metalu rycerskiego i pieśni o Królu Arturze nie podejrzewałam, że dzisiaj będę w drodze do miejsca jego rzekomego urodzenia. Żeby świętować trzydzieste urodziny.
Tak naprawdę te urodziny są mi w zasadzie obojętne. Będzie mi żal tylko jednej rzeczy. Kiedy miałam dwanaście lat, trafiłam na artykuł o anime Neon Genesis Evangelion w nieistniejącym już czasopiśmie Kawaii. Zakochałam się w samych obrazkach i opisie i następne lata upłynęły na wydawaniu uciułanego kieszonkowego na kasety VHS z odcinkami, na plakaty z wizerunkami postaci i tak dalej. Minęło sporo lat zanim udało mi się obejrzeć cały serial i wszystkie wersje filmowe. Obsesja trwała, na studiach pisząc esej z animacji musiałam robić przerwy, bo za bardzo emocjonowałam się analizując moje ulubione anime.
W przypadku większości utworów fabularnych kocham się w świecie stworzonym przez autorów i zaczynam wymyślać własne postaci, które mogłyby go zamieszkiwać i z tymi postaciami się identyfikuję. Pisałam fanfiki wiedźmińskie o zaprzyjaźnionych z Geraltem elfach, byłam zarazem oficerem Imperium jak i Jedi, nauczycielką w Hogwarcie, przeciwniczką Czarodziejki z Księżyca, średniowiecznym wampirem w True Blood. Ale nie w Evangelionie.
Jedną z głównych postaci była kapitan Misato Katsuragi (nie zapominajmy jej późniejszej nominacji do stopnia majora). Była dziwna, zachowywała się niezręcznie, piła dużo piwa i nie umiała sprzątać. Do tego miała nogi do nieba, świetne ciuchy i piękny stary sportowy samochód, którym jeździła po drogach jak zabijaka. Do tego dowodziła w walce z wielkimi potworami z kosmosu. Od kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, chciałam być jak ona. Co w dużej części się udało, niestety w przypadku tych najgorszych cech i wewnętrznych problemów…
No i tutaj dochodzimy do sedna problemu. Do dzisiaj identyfikuję się z Misato, z wielu powodów. Tyle tylko, że od jutra już nie będę jak Misato.
(to jest moment, kiedy spoiluję, możesz dalej nie czytać)
Misato nigdy nie miała więcej niż 29 lat. Jeśli nawet zakończenie serialu pozostawiało jakieś wątpliwości co do losu ludzkości w wykreowanej rzeczywistości, to End of Evangelion i Death and Rebirth raczej te wątpliwości rozwiały. A nawet jeśli istnieje jeszcze jakakolwiek nadzieja dla ludzkości, to scena z Misato leżącą w kałuży krwi po szarży na oddział wysłany po to by zabić wszystkich pracowników Nerv nie pozstawia wątpliwości co do jej losu.
Tak więc od jutra, mając trzydzieści lat, nie będę już jak Misato. I naprawdę tylko tego będzie mi żal.