Początek wiosny to dobry moment na rozkojarzenie i myślenie o nadchodzących lepszych czasach. Nawet jeśli w tej chwili z nerwów czasami boli mnie brzuch.
Wiecie o jakich momentach marzę? Marzę o tym, że będzie jasno i ciepło od rana do bardzo późnego wieczora. Marzę o leżeniu w łóżku przy otwartych drzwiach na patio. Będę sobie czytać książkę i popijać Coca Colę ze szklanej butelki i będzie mi ciepło. Bo na razie cały czas jest mi zimno. Jestem z tych, co mają wyjątkowo zimne stopy. Zasnę sobie i obudzę się po jakimś czasie i wcale nie poczuję, że śpiąc zmarnowałam całą marną dawkę dziennego światła.
Marzę, że pójdę do mojej zaprzyjaźnionej piekarni na Stoke Newington, kupię w niej najpyszniejszy chleb wysadzany oliwkami niczym drogimi klejnotami, a potem zjem go sobie siedząc na trawie w pobliskim parku. Może nawet cały, kto wie. Będę leżeć na kocu i wcale się tym nie będę przejmować. Wcale nie będę chwytać dnia, będę chwytać trawę.
Wyobrażam sobie, że w końcu zacznę trafiać z łuku tak jak trzeba, a nie na boki jak jakaś niedojda, bo mam słabe rączki i mnie znosi. Rączki zrobią się mocne i nawet dam radę podwiesić się na ściance jak mała małpiatka. Uradowana osiągnięciem, w ramach świętowania, kupię sobie tę paskudną cukrową herbatę z żelkowymi kulkami tapioki. Wcale nie będę się martwić tym cukrem, bo na niego zasłużyłam. A potem usnę, na łóżku z drzwiami otwartymi na patio. Albo w parku na trawie.
Wcale nie będę się też martwić czy taki tekst jak ten pomoże mi zmonetyzować bloga, ani czy pomaga mi budować sobie świetlaną przyszłość. Czy to co robię ma sens. Czy do czegoś w życiu dojdę i zacznę robić coś swojego, co przyniesie dochód. Zresztą, kiedy wyjdzie słońce, od razu będę mieć tysiąc pomysłów, prawda? Od razu wyjdę spod koca i zrobię coś przełomowego. Prawda?
Wiosno, jestem gotowa.