Całymi latami chciałam być jak ktoś inny. Były to przeróżne osoby, które w przeciwieństwie do mnie miały w sobie coś fajnego, ładnie wyglądały, czymś mi imponowały. Koleżanka z klasy, która była bardziej cool. Kilka lat starsza sąsiadka. Geri ze Spice Girls. Dziewczyna, z którą chodziłam na angielski. Ta czy inna aktorka, modelka czy piosenkarka. Popularna szafiarka. Mnóstwo, mnóstwo osób.
Starałam się być jak one, mieć buty jak one, mówić jak one, słuchać tej muzyki co one i czytać te same książki. Nie na zasadzie psychopatycznego stalkera przejmującego czyjąć osobowość, bardziej jak młodsze rodzeństwo, które próbuje papugować starsze. Oczywiście zawsze byłam niewystarczająco super, bo jednak nie śpiewałam w Spice Girls. Szafiarkę stać było na Zarę, gdy jak mogłam sobie pozwolić tylko na Primark. Dziewczyna z angielskiego miała lat szesnaście i wolno jej było nieco więcej niż dwunastoletniej mnie, a koleżanka z klasy była dużo chudsza (chociaż sama ważyłam 45 kilogramów) i nie wychodziło mi naśladowanie jej stylu seksownej małoletniej heroinistki.
Jak każda nastolatka przechodziłam przez etapy przynależności. Wszystkie osoby, z którymi chciałam się zadawać nosiły glany, zatem glany stały się nieodłączną częścią mojej osobowości. Kiedy rzucił mnie chłopak z włosami do pasa i zaczęłam chodzić z chłopakiem bez glanów, ściętym krótko i porządnie, zastanawiałam się czy mimo to wszyscy będą wiedzieli, że jestem metalem. Po wyrośnięciu z etapu subkultur, musiałam manifestować strojem, że jestem arty, indie i w ogóle inna od reszty motłochu. Wiele godzin zeszło mi na rozważaniach w co się ubrać. Oczywiście wielokrotnie skutkowało to iście pokemońskimi stylizacjami, gdyby tak poszukać w archiwum bloga, znalazłoby się niejedną atrakcję.
Jak wielką ulgą jest po prostu być sobą. Nie wiem dokładnie w którym momencie przestałam dążyć do udawania kogoś innego. Być może to kwestia wieku, być może to kwestia poczucia się w końcu dobrze z samą sobą. Jeśli kupuję buty jak koleżanka, to dlatego, że buty same w sobie są szałowe i pasują do MNIE. Jeśli pożyczam od kogoś książkę, to dlatego, że ma dobry gust, nie dlatego, że chcę spróbować być jak ta osoba. Nie obchodzi mnie już czy moje sukienki są zgodne z najnowszymi trendami z wybiegów czy popularnych blogów, bo i tak wiem, że są zajefajne i dobrze w nich wyglądam. Mogę wyjść z domu w dresie i nie przejmuję się czy ten dres sprawia, że wszyscy wiedzą, że słucham progresywnego rocka, czytam fantastykę i wyobrażam sobie, że jestem elfem. Oszczędzam mnóstwo czasu, bo nie muszę ubierać się tak, żeby wszyscy wiedzieli, że jestem modna. Mam gdzieś to czy jestem modna. Nie muszę myśleć co robić, co czytać i czego słuchać, żeby być fajną.
Paradoksalnie, przestając dążyć do jakiegokolwiek ideału, staję się osobą, która imponowałaby młodszej mnie. Naprawdę fajnie być sobą.