Aplikacje, pdfy, smartfony i kindle są fajne. Ale papier to i tak moja największa miłość. Ten tekst powstał pierwotnie na papierze. Od tygodnia nie byłam w stanie napisać na blog niczego. Puste okno w notatniku patrzyło na mnie z wyrzutem i onieśmielało coraz bardziej. W końcu przestałam je otwierać. Czytałam gdzieś kiedyś, że w takim momencie najlepiej otworzyć zeszyt i spisywać wszystko co przyjdzie do głowy, nawet najgorsze głupoty. Po jakimś czasie, po wstępnym rozpisaniu ręki i pozbyciu się z głowy pierwszych, niewiele wartych myśli, wszystko układa się wkrótce w spójną całość. Rzeczywiście.
Jeśli czegoś nie zapiszę, nie nauczę się tego i nie zapamiętam. Prezentacje i pdfy są dobrymi pomocami, ale notatki to zawsze notatki. Muszę je zrobić ręcznie. Moje biurka zawsze zapełnione są stosem małych karteczek z niezwykle ważnymi informacjami oraz dziesiątkami napoczętych i niedokończonych notesów.
Wciąż mam pobazgrane wydruki ulubionych tekstów ze studiów. Pierwsze wersje moich powieści, przechowywane na dyskach i dyskietkach (jestem już tak stara) – przepadły. Ckliwe fanfiki pisane ołówkiem na arkuszach w kratę, po kryjomu, pod kołdrą w nocy, przetrwały do dziś.
Uwielbiam notesy i zeszyty. Mam ich mnóstwo, w większości z nich nie piszę. Przecież szkoda rozpoczynać nowy, jeśli nie zapisałam starego do ostatniej strony. Boję się zbeszcześcić je moim nieidealnym pismem, nieidealnymi myślami. Nie mam do powiedzenia nic czym warto by naruszyć ich integralność. To nie jest przyjemne uczucie.
Wstydzę się, że nie piszę równo i kształtnie i pięknie. Mój charakter pisma i jego nachylenie zależy od nastroju albo pory dnia, jest niekonsekwentny. Zapewne świadczy to o moim niezrównoważeniu i wielu innych niedociągnięciach. Jednocześnie dźwięk skrobiącego po papierze pióra, ołówka czy długopisu jest piękny i rozczulający. Uspokajający i romantyczny.
Uwielbiam papierowe książki. Uwielbiam je kupować, choć czytam wolno i robią mi się zaległości, a po kątach i na stołach rosną stosy. Uwielbiam czytać je w pociągu, w wannie i nieść je pod pachą. Uwielbiam zapach osiedlowych bibliotek i kilometry półek ciągnących się po horyzont w mojej uniwersyteckiej bibliotece w Glasgow. Można wysiąść na którymkolwiek piętrze, wejść między dowolne rzędy i udać się na wyprawę w światy, których istnienia się nie podejrzewało, a teraz chce się o nich wiedzieć wszystko. To o tyle niebezpieczne, że można na tym spędzić całe życie. Wchodzisz szukając informacji o średniowiecznych pałacach, a wychodzisz z naręczem materiałów odnośnie koronek za rewolucji francuskiej.
Uwielbiam w końcu pisać po książkach, choć nie mam śmiałości robić tego tak często, jak bym chciała. Podkreślanie cytatów, zakreślanie całych fragmentów, polemika na marginesach i kolorowe karteczki, znaczące gdzie mam powrócić, to mój idealny świat. Napisanie czegoś w książce jest jak ostateczne potwierdzenie naszego związku, jego skonsumowanie. Teraz już będziemy zawsze razem, tak być musi.
Papier jest ciężki, nieefektywny, bezsensowny. Nie ma przyszłości i przechodzi do lamusa. I tak bardzo go kocham.