Suknie ślubne – ich kupowanie to zarazem świetna zabawa i wielka udręka. Przy czym ta zabawowa część trwa jakieś dwadzieścia minut, a reszta jest cierpieniem. Dla mnie była.
W moim konkretnym przypadku sprawę komplikował, jak większość spraw, dystans między Polską i moim miejscem zamieszkania. Czas oczekiwania na suknię w salonie zapowiadano mi na sześć miesięcy, musiałam więc dość szybko zdecydować czego chcę. Zatem nici z romantycznej wizji powolnego spacerowania jesienną ulicą, przypadkowego wejścia do mijanego salonu i znalezienia inspiracji. O nie. To był rajd po Gdańsku, Gdyni i Sopocie z odhaczaniem kolejnych adresów, byle więcej.
Mogłabym kupić suknię w Londynie, usłyszę? Za cenę jednej angielskiej sukni z salonu można kupić trzy bardzo dobre polskie suknie. Przelicznik jest zupełnie taki sam jak w przypadku dentysty, 1 ząb GBP = 3 zęby PL. Szkoda zabawy.
O tym jaką suknię kupiłam, napisałam już jednak wieki temu. Dzisiaj chcę napisać o sukniach, których nie kupiłam. Jeszcze bardziej chcę te suknie pokazać.
Rozumiem z czego to wynika, niemniej jednak dużą nieprzyjemnością był dla mnie fakt, że salony sukien w przeważającej większości nie życzyły sobie robienia zdjęć oferowanych modeli. Wiem, chodzi o kopiowanie wzoru. Wiem, chodzi o pokazanie nieskończonej, być może słabo wyglądającej na kobiecie sukni i słabą reklamę. Jeszcze pewnie chodzi o mnóstwo innych rzeczy, ale to odebrało mi sporo radości. Jestem blogerką, eks szafiarką, anonimową zakupoholiczką, instagramerką, jeszcze wieloma innymi brzydkimi rzeczami. Ja żyję dla zdjęć. Kocham je. Do tego jak ja czegoś nie mam na obrazku, to ja tego nigdy nie zapamiętam. Jak nie zobaczę, że w czymś mi ładnie na zdjęciu, to nie wiem czy się sobie w tym podobam. Może ktoś szuka pomysłu na biznes – salon sukni ślubnych dla blogerek, z opcją pełnej sesji z salonu na insta i na blog. Ja bym poszła.
Udało mi się jednak zrobić kilka zdjęć i Paniom, które przewróciły oczami i się na nie zgodziły – chwała. Te Panie na pewno spotka w życiu coś bardzo dobrego. Te Panie mają czyste serce i są nadzieją ludzkości. Dzięki nim mogę podzielić się z Wami kilkoma nieśmiałymi ujęciami i jednocześnie powspominać z nostalgią moment, kiedy stałam przed lustrem. To jest plus milion do jakości wspomnień. Dziękuję Paniom.
Wojna i Pokój
Gdyby serial BBC wyprodukowano dwa lata wcześniej, być może byłaby to suknia, na którą bym się zdecydowała, bo idealnie nadawałaby się na bale z Księciem Andrzejem. Poza tym była w bardzo przyzwoitej cenie, z bardzo porządnego materiału i w ogóle moja mama była pewna, że ta i tylko ta. Lubię tę suknię. Chętnie bym ją przytuliła.
Gorset
Kiedy zabrałam się za zgrywanie tych zdjęć, krążył nade mną zaciekawiony mąż, który nigdy nie miał okazji ich zobaczyć. Na widok gorsetu od razu się ożywił i stwierdził, że wspaniale podkreśla piersi i bardzo mu się podoba ten efekt (w skrócie “ładne cycki, żeniłbym się”). Suknie z gorsetem to jednak w ogóle nie mój styl. Czuję się w nich ciężko jak w zbroi i choć mają wyszczuplać, z wypchniętym biustem i rozpłaszczonymi o twardy gorset ramionami, zawsze czuję się przyciężka. Nie marzę o Wersalach i królewskich buduarach. Wolę już zimną Rosję i wojnę.
Po tym jak już kupiłam suknię, miałam wciąż niedosyt radości z przymierzania i poszłam sobie spontanicznie do domu towarowego Debenhams. Jak wszystkie domy towarowe posiada pokaźny dział ślubów i przyjęć, gdzie bardzo grzeczna obsługa da zmierzyć wszystko i nie zadaje pytań. Ten nieplanowany wypad wspominam z wielką przyjemnością.
W Debenhamsie akurat suknie są niespecjalnie wyszukane i niekoniecznie dobrej jakości, ale za to niedrogie (w okolicach 200 funtów). W absolutnie każdym sklepie można znaleźć perełki, dlatego wcale nie skreślałabym z marszu tego sklepu, jeśli szuka się tańszej opcji.
Westeros
Niezmiernie mnie ta suknia bawi. Uważam, że wygląda jak coś co mogłaby założyć Daenerys Targaryen i choć jest totalnie niedopasowana w okolicach talii, po drobnych przeróbkach coś by mogło z tego być.
Beza
Wzięłam ją z wieszaka, bo wyglądała jak coś, czego totalnie bym nie założyła. Była za duża, była wielką masą tiulu. Myślałam, że pewnie założę ją i padnę ze śmiechu. Paradoksalnie, całkiem się w niej sobie spodobałam, bo idealnie pasowała do czapki…Miała w sobie coś takiego, co robiło ze mnie buńczucznego skrzata i robienie w niej selfie zaliczam do przemiłych wspomnień.
Ja wiem, że mnóstwo osób kupuje proste sukienki z sieciówki, szyje u krawcowej, zamawia w internecie i w ogóle nie chodzi po salonach. Mnie taka opcja wydawała się najprostsza. Myślę, że dzisiaj też zdecydowałabym się na suknię tańszą, prostszą, taką do nałożenia na co dzień. Ale może myślę tak, bo miałam swój udział w białym szaleństwie i wyczerpałam zapotrzebowanie?
Każda suknia jest ładna, jeśli podoba się noszącej. Każda jest dobra, jeśli są z nią związane dobre wspomnienia.
Podzielcie się Waszymi. Albo planami. Cmok.