Są tematy, które wracając do mnie regularnie, raz po raz, przez wiele lat. Emigracja i kwestie tożsamości to jeden z takich tematów gigantów, który nie odpuszcza i pewnie nie odpuści nigdy ze względu na to jak potoczyło się moje życie.
W tym roku minęło jedenaście lat odkąd po raz pierwszy zobaczyłam przed sobą napis ‘UK Border’. Za każdym razem kiedy go widzę, być może kilkanaście razy w roku, czuję małe wzruszenie. Jak wtedy, kiedy opuściłam Polskę, 16 września 2006 roku. Dobrowolnie i z ekscytacją. Nie musiałam, nie potrzebowałam, chciałam. Bo “Mała Księżniczka” i Hogwart. Bo powieści Jane Austen. Bo Król Artur i celtyckie mity. Beatlesi i Current 93. Przygoda. Nowe życie na progu dorosłości. Uczelnia jak z bajki. Potem miasto z książek, które czytałam od dziecka. W Londynie czuję, że jestem w domu, choć ani się tu nie urodziłam, ani nie mam na razie brytyjskiego paszportu. W Gdańsku, wśród kamienic i kościołów z ukochanych legend, też jestem w domu. Podobnie w Glasgow, którego ulice znam na pamięć. Mam w sobie miejsce na wiele domów.
Wyjechałam z Polski w tym newralgicznym momencie życia, kiedy młody człowiek staje się dorosłym nie tylko z metryki, ale i w głowie. Całe moje doświadczenie dorosłości zostało zakorzenione w Wielkiej Brytanii. Czasem myślę, że w ogóle nie umiem być dorosłą w Polsce i w ogóle się taką nie czuję, kiedy przyjeżdżam. U mamy w domu nadal jest rok 2006, a ja mam 19 lat. Czasem to przecudne. Czasem wcale nie. W mojej głowie w Polsce nadal jest rok 2006, chociaż kiedy czytam wiadomości bieżące wszystko jest mi obce.
Pytanie “skąd jesteś” jest zawsze uciążliwe.
Chcesz wiedzieć, gdzie się urodziłam? To zupełnie proste. Jakie miejsca mnie wychowały? Gdzie mieszkam? Komu płacę podatki? To wszystko składa się na bycie skądś…
Jestem Polką. Jestem gdańszczanką. Jestem absolwentką szkockiego uniwersytetu. Jestem mieszkanką Anglii. Jestem mieszkanką Londynu. Każda z tych tożsamości jest dla mnie ważna. Być może to dla kogoś kontrowersyjne, ale nie jest tak, że ta pierwsza jest zawsze nadrzędna nad pozostałymi. Bo nie zawsze. Może nawet nie zdecydowaną większość czasu. Nie codziennie. To trochę jak bycie potrójnym agentem. Polska nigdy nie przestanie być ważna, ale dobro Anglii i Londynu jest tak samo w moim interesie. Ideologicznie natomiast najbardziej popieram interes szkocki.
Jestem z miejsca, w którym mieszkam w danej chwili. I z wszystkich miejsc, w których kiedykolwiek mieszkałam. Może dlatego pojęcie Narodu niespecjalnie mnie wzrusza. Identyfikuję się z każdym, kto podziela moje wartości, niezależnie od tego w jakim języku myśli. To, że ktoś mówi w domu w tym samym języku co ja, nie sprawia, że łatwiej akceptuję, gdy robi coś sprzecznego z tym w co wierzę. Może to i kosmopolityzm, w takim razie z całego serca jestem kosmopolitką.
Każdy ma prawo do swojego doświadczenia emigracji, choć w mainstreamowym dyskursie rzadko kiedy znajduję narrację zbliżoną do mojej. Może to świadczy źle o mnie, że nie wypruwam sobie żył z tęsknoty za pagórkami leśnymi i łąkami zielonymi, ale te tak naprawdę są wszędzie. W zasadzie wszędzie są podobnie piękne, choć wizualnie może nieco inne. Mimo, że znam sporo osób, które czują podobnie do mnie, gdy czytam o Polakach w Wielkiej Brytanii, ich historie najczęściej mają smutny i nostalgiczny rys. Ja się tak nie czuję.
Może mam złe i zimne serce?