Dziewiąta rocznica założenia tego bloga dopadła mnie nagle, w autobusie, którym wracałam wieczorową porą z pracy po kilku porządnych kieliszkach wina. Poczułam w sobie wielkie natchnienie, żeby napisać okolicznościowy tekst i zanim dotarłam do domu, podjęłam najlepszą decyzję, jaką można podjąć po kilku porządnych kieliszkach wina. Nie napisałam go. Jeśli to nie jest sukces, to nie wiem co nim jest.
Mój blog podobno jest osobisty.
Tak naprawdę nie ma w nim wcale wiele osobistych wyznań. Oprócz depresji, która jest jakimś ułamkiem życia, reszta tematów, które najbardziej mnie zajmowały lub zajmują, właściwie nigdy się tu nie pojawiła. Przy wielu z tych tematów depresja jest (dla mnie) małym piwem. Zostając przy piwie (piwo, wino, podoba mi się, w jakim kierunku zmierza ten wpis…), nie pojawiły się tu właściwie żadne rzeczy, o którym nie powiedziałabym w pubie przy drugim, trzecim kuflu. Więc co to znowu za osobisty blog?
Nie ukrywam, czasami opinie Czytelników (lub sposób ich przedstawienia) złoszczą mnie lub dotykają. Irytują. Kłują niczym klocek Lego, na który stanąć gołą stopą. Paradoksalnie, wcale niekoniecznie wtedy, kiedy się ze mną nie zgadzają…Mam z tego powodu poczucie winy, bo przecież ktoś przychodzi do mnie, a ja taka niewdzięczna. Ćwiczy to jednak asertywność, bo nie zadowolę każdego bez zamienienia się w zupę pomidorową. A i tak znajdzie się ktoś, kto woli rosół. Internet ma to do siebie, że wszystko jest pozostawione interpretacji odbiorcy, który nas nie zna, niewiele o nas wie i buduje sobie własny obraz autora, aby potem zdziwić się na przykład tym, jaki ma głos na nagranym filmiku. Zawsze kiedy ktoś mnie złości, przypominam sobie, że ja też go nie znam. Jestem dumna za każdym razem, kiedy nie dam ponieść się emocjom i chęci riposty.
Czytelnik jest ważny.
Najbardziej wydumanym blogowym frazesem jest stwierdzenie, że piszemy (blogi) dla siebie. Zaskakuje mnie, że ktoś jeszcze się sam w ten sposób oszukuje, albo próbuje kokietować innych. Gdybyśmy pisali dla siebie, robilibyśmy to po w wolnych chwilach na kartkach zeszytów. Nie zakładalibyśmy sobie stron na facebooku i tak dalej. Nie piszę dla siebie, bo gdyby jednego dnia wszyscy nagle przestali mnie lubić, komentować i wchodzić w interakcje, to cały wysiłek regularnego wyrzucania z siebie produktów tekstopodobnych nie miałby sensu. A to jest wysiłek. Prawda jest taka, że kiedy raz zazna się zainteresowania swoim pisaniem, mało co smakuje tak samo dobrze i sprawia tak wiele przyjemności. Jest kilka porównywalnych rzeczy, które przychodzą mi do głowy, ale to NIE TEGO TYPU blog, żeby o nich wspominać.
Z jednej strony, piszę jak lubię. Z drugiej, gdybym sama miała czytać swój blog, a nie byłby moim blogiem, to wydaje mi się, że bym go nie czytała. Nigdy nie zrozumiem też fenomenu popularności i zainteresowania konkretnym tekstem. Gdy piszę ileśtamdziesiąt faktów o sobie lub marudzę o emocji, która trapi mnie w danym momencie. No nigdy nie wiem, co Ci się, Człowieku, spodoba.
Czy pisanie bloga szkodzi?
Coraz częściej zastanawiam się czy ta gratyfikacja w postaci interakcji z własną publicznością nie jest trochę szkodliwa. Z jednej strony sprawia przyjemność, z drugiej – jeśli mam napisać w kilkanaście lub kilkadziesiąt minut tekst, który wywoła reakcje albo spędzić kilkadziesiąt minut nad trzema stronami powieści, która być może nigdy nie ujrzy światła dziennego, to wybór jest prosty. Myślę wtedy o odcięciu się od bloga i odzyskaniu całego czasu, który mu poświęcam. Tyle, że kiedy rzuciłam pracę i miałam całe dnie na pisanie, wcale nie zrobiłam więcej niż w przeciętny weekend. Obawiam się, że wtedy zaczęłyby mi przychodzić do głowy jakieś głupie pomysły i żeby uniknąć pisania zaczęłabym uprawiać wyczynowo sport lub sprzątać. Tego byśmy nie chcieli, więc trwam przy blogu. Poza tym kiedyś napisałam, że skończyły mi się samoprzylepne karteczki i dostałam w prezencie pudło karteczek, z których korzystam do dzisiaj. Z takimi karteczkami niełatwo się rozstać.
Nie wiem jak będzie tu wyglądać w przyszłości. Nie wiem czy będę tu za miesiąc czy rok. Ale na pewno nigdy nie żałowałam założenia Riennahery. A to już mały sukces, prawda?
PS W zeszłym roku napisałam z tej okazji fajniejszy tekst. Może dlatego, że wtedy miałam tort, a w tym roku nie miałam?
PPS Ponieważ jestem chora, dzisiejsze zdjęcie jest ze stocka. Ja nigdy nie mam na biurku takiego porządku. Wszędzie mam samoprzylepne karteczki.