Minimalistyczna i uporządkowana szafa jest moim marzeniem od dawna. Łatwiej jest mi jednak nie kupować nowych ubrań niż pozbywać się starych. Nie raz i nie dwa przeżywałam dramat, bo koszula, którą mama nosiła w liceum albo sweter, który wisiał w szafie latami w kolejnym sezonie byłby spełnieniem marzeń. Niestety już dawno należał do kogoś innego lub zniknął w otchłani śmietnika.
Dramaty dotyczyły zawsze ubrań po mamie, babci czy cioci, albo ręcznie przez nie dzierganych lub szytych, ewentualnie rzeczy znalezionych w taniej odzieży( ukochany płaszczu Burberry za 20 zł, wybacz mi zdradę…). Nie potrafię sobie przypomnieć żalu po stracie sukienki z sieciówki. To straszny frazes, ale ubrania sprzed kilku dekad są nie do zniszczenia. Większość rzeczy z sieciówek nie ma szans doczekać momentu, w którym nasze jeszcze nienarodzone córki, wnuczki, siostrzenice czy bratanice zaczną interesować się modą i podbierać rzeczy z szafy.
Kiedyś chodzenie w spódnicy z taniej odzieży albo po babci było obciachem, teraz jestem ze wszystkich tych ocalonych perełek niezwykle dumna.
Photos by Miss Playground and me