No więc nie. Mam wrażenie, że ostatnie miesiące to czas nieustannych niezręczności i wygłupiania się (najczęściej w moim wykonaniu). Jeśli jesteś osobą, której stylówa opiera się na radości z życia, uśmiechu i byciu istotą pełną uroku, z pewnością nie jest to problem. Nikt nie zauważy. Jeśli jednak, jak ja, polegasz raczej na pozie na elfa pogardy i masz w sobie energię życiową zbliżoną do rodu Malfoyów (czyli “przypadkiem się do mnie nie odzywaj”), pojawia się dysonans. Naprawdę ciężko się wozić i zgrywać twardzielkę, kiedy idąc kołyszesz się na boki jak kaczka, a koleżanka stwierdza radośnie, że wyglądasz jak Muminek.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej mam dzisiaj kontent, prawda? Poniżej garść dialogów, może chociaż pośmiejecie się moim kosztem.
SZPITAL
Rutyna wizyta kontrolna. Położna zadaje mnóstwo pytań, robi notatki w mojej książce ciążowej.
– No dobrze, czy jesteś zadowolona z ruchów dziecka?
Patrzę w sufit, patrzę w podłogę i na boki, myślę.
– To znaczy, jestem zadowolona, że są, ale poza tym to nie wiem. Nie wiem czy są ładne, brzydkie, złe czy dobre. Jakie mają być?
Ta sama wizyta, czas na moje pytania.
– Rozumiem, że to mój wybór, ale czy warto zapisać się na szkołę rodzenia do NCT (National Childbirth Trust)? Czym to się różni od darmowych zajęć w szpitalu?
– Informacje będą takie same jak na zajęciach tutaj, ale można poznać nowe osoby, innych młodych rodziców, to bardzo dobry sposób na nawiązanie znajomości i znalezienie ludzi, z którymi można się wspierać.
– Aha, rozumiem. Czyli zdecydowanie nie warto.
ŚWIAT
Przypadkowo zniszczyłam swoją kartę do metra. Mogłabym co prawda używać karty płatniczej, ale Oyster jest zarejestrowana i używam jej uzyskiwania zwrotów za dojazdy do klientów. Idę do okienka na dworcu Victoria, żeby poprosić o przeniesienie pieniędzy na nową kartę.
– Dzień dobry. Mam taką sprawę, usiadłam na Oyster i nie działa.
Pan podnosi wzrok znad klawiatury.
– Jak to “usiadłam na Oyster”?! Jaką trzeba mieć pupę, żeby zmiażdżyć Oyster?
Mierzy mnie wzrokiem, zauważa znaczek “Baby on board”.
– He he, no dobrze, widzę, że rzeczywiście waga odpowiednia.
Miejsce akcji: Kwiaciarnia w sobotnie popołudnie.
– To ja sobie jeszcze pójdę pooglądać lawendę – oświadczam i idę na zewnątrz sklepu.
– Ale to nie jest lawenda, nie mamy lawendy – zauważa ekspercko pani. – Lawenda jest sezonowa, mamy wrzosy.
– Jeśli żona chce lawendę, to kupimy lawendę i będę się trzymał wersji, że wszędzie stoi lawenda.
PRACA
Podczas lunchu.
– O rety, wszystko w porządku? – pyta koleżanka, widząc jak płaczę nad klawiaturą.
Tak, po prostu wszystko mnie teraz wzrusza. Nawet wiadomości na Guardianie mnie wzruszyły. Nawet Trump mnie wzrusza.
Około godziny 10 rano.
– Hej S., nie wiesz czy C. ma dzisiaj wolne?
– A jakoś jej nie widziałam i nie ma nic w kalendarzu.
10 minut później.
– O, dobrze, że jesteś, C. Muszę o coś spytać, a myślałam, że masz dzisiaj wolne.
– Przecież rozmawiałyśmy jak przyszłaś po 9-tej, mówiłaś, że musisz iść na kolejne badanie i się denerwujesz i mówiłam ci, że nie trzeba, bo tak to jest.
– To było dzisiaj?
– No przecież dzisiaj idziesz na badanie.
– Aha, no tak, dzisiaj…
DOM
Relacjonuję mężowi wizytę w szpitalu.
– Położna powiedziała, że jakbym się martwiła, że dziecko się nie rusza, to mam dzwonić do szpitala.
– A kiedy masz się martwić?
– Jak będę myślała, że coś jest nie tak, wedle własnego uznania.
– To zamierzasz co 15 minut dzwonić?
Po wyjściu na piwo, mąż i kolega przyszli do domu, żeby spróbować naszych nowych whisky.
– Jesteś BAAARDZO w ciąży, he he he he – zauważa kolega, przy trzeciej szklance.
– No tak jakby – odburkuję, popijając bezalkoholowy gin (z jednej strony nie polecam, bo kosztuje tyle samo co normalny, a to wywar z ziół i gałązek, z drugiej – lepsze to niż soki, cola czy woda…).
– Ale baaaardzo, już nie możesz ukryć.
– Serio? Rety, myślałam, że nikt nie zauważył.
Wieczorne leżenie w łóżku z Netflixem.
– Ellu, bobson mnie męczy
– Kopie?
– No…
– Bo pewnie się rozwija i musi, a ty nie musisz.
– Bo jestem rozwinięta?
– Bo i tak ci juz nic nie pomoże.
Nie zapominajmy o monologach skierowanych do dziecka. Trzeba przecież do niego mówić (podobno), bo rozpoznaje głos (podobno…). Melodie podobno też, później melodie znane z okresu ciąży mają je uspokajać (podobno). Pod prysznicem nucę zatem instrumentalny utwór uznanego na świecie muzyka. Zero reakcji. Totalny ignor.
– Hej, jesteś pietruszka! Hej, jesteś karczoszek! – improwizuję.
Kop, kop, kop, odpowiada brzuch.
Żeby nie było, starałam się. Warzywniak wygrywa jednak z kulturą wysoką. W sumie może jednak będziemy do siebie w tym względzie pasować, bo wczoraj, po całym dniu czytania wartościowej książki i artykułów, wpadłam na WSPANIAŁY temat na blogowy wpis – „dlaczego zapuszczam włosy”. Więc może ten karczoszek to nie jest jeszcze najgorsza rzecz.
| zdjęcia: Kat Terek |