Osoba pozytywnie nastawiona do świata, otwarta na drugiego człowieka i ufająca, że wszystko będzie dobrze. Opis brzmi znajomo? Dla mnie nie. To na pewno nie o mnie.
Moim mottem jest nie ufać nikomu. Nie ufać nikomu i być uprzejmym dla każdego. Jedno i drugie wynika z wygody i lenistwa, bo bycie niemiłym i naprawianie konsekwencji źle ulokowanego zaufania wymagają wysiłku. Co do uprzejmości – uznam to za zaletę, co do zaufania…no cóż. Być może sprawia to, że życie jest nieco mniej kolorowe i radosne, ale też oszczędza problemów i bolesnych rozczarowań. Zawsze lepiej być miło zaskoczonym niż rozczarowanym.
Bycie godnym zaufania nie jest na pewno cechą stałą. Można ją stracić, to oczywiste, ale można ją i nabyć. Udowodnić, że się ją posiada. Ta sama osoba może być też godna zaufania dla jednych, ale nie dla drugich. Ten przypadek uważam jednak za nieco bardziej skomplikowany. Przypuszczam, że takie zaufanie opiera się na złudzeniu, bo prawdziwie godny zaufania człowiek będzie takim niezależnie od sympatii i antypatii. Inaczej jest po prostu jednostką interesowną.
Wszystkie problemy z innymi ludźmi nie mają dla mnie żadnego znaczenia, jeśli mają oni jedną jedyną cechę, która jest ważna u przedstawicieli gatunku ludzkiego. Bycie godnym zaufania. Ta cecha ma niewiele wspólnego z sympatią. Przekonuję się o tym często w pracy. Od zawsze muszę pracować z jakimiś osobami, których nie lubię. Myślę, że każdy musi. Z osobami, z którymi mam niewiele wspólnego, z którymi nie lubię spędzać czasu, które mnie nie bawią albo wręcz irytują na każdym kroku. Tacy zdarzają się w najlepszych rodzinach i najlepszych teamach. Nie ważne, że nie mogę patrzeć na Twoją gębę, jeśli wiem, że mogę Ci ufać. Możemy nie odzywać się do siebie na imprezie, możemy lubić inne książki i gardzić nawzajem swoimi poglądami politycznymi, a nawet ULUBIONĄ MUZYKĄ, jeśli wiem, że można na Tobie polegać. Bo są sprawy ważniejsze niż sympatia i w tych sprawach nadajemy na tych samych falach. Bardzo lubię takie relacje pokazane w tekstach kultury.
Jest całkiem sporo osób, do których przejawiam podobny stosunek. Choć nigdy się do siebie nie zbliżymy, wolę je o wiele bardziej od tego innego kuriozalnego gatunku człowieka. Człowieka, którego bardzo lubię, uważam za uroczego i mogę rozmawiać z nim godzinami. Nie ufam mu jednak za grosz. Te osoby są trochę jak picie wielkiego kubka słodkiej kawy ze Starbucksa. Z bitą śmietaną i malutkimi piankami na wierzchu. To bardzo przyjemne, ale po fakcie zdajesz sobie sprawę, że wlałaś w siebie bez sensu milion i dwie kalorie. Raz na jakiś czas pozwalam sobie pofolgować, zwykle trzymam się jednak uczciwej czarnej kawy bez jakichkolwiek dodatków. Nie żebym ją lubiła. Po prostu jej ufam…Tak samo jak ludziom, którzy mało mówią, a dużo robią.